Czas poprzedzający Święta Bożego Narodzenia to chyba jedne z najbardziej zabieganych dni w roku – zakupy, domowe obowiązki jak chociażby porządki czy przygotowanie wigilijnych potraw i kupno prezentów… Tymczasem w naszym Kościele między 17 a 23 grudnia, czyli w drugim już okresie Adwentu, który przygotowuje nas bezpośrednio na przyjście Bożego Syna, od wieków podczas nieszporów odmawia się tzw. Wielkie Antyfony „O”. Poprzedzają one hymn Magnificat, stanowiący dziękczynienie Maryi za łaskę cudownego poczęcia Chrystusa. Za autora tych krótkich, zawierających trzy lub cztery wersy płomiennych wezwań modlitewnych, uważany jest św. Grzegorz Wielki – papież, którego pontyfikat przypadł na koniec VI wieku i który jest czczony zarówno przez chrześcijański Zachód, jak i Wschód.
Każda z tych antyfon zaczyna się od wezwania do przychodzącego Chrystusa, zawsze poprzedzonego okrzykiem „O”, stąd nazwa tych antyfon. Choć nigdy w nich imię Chrystusa bezpośrednio nie występuje, to jednak zawierają one określenia – metafory literackie, zawarte w Starym Testamencie.
Pierwsza antyfona O Sapientia - O Mądrości, która wyszłaś z ust Najwyższego, Ty obejmujesz wszechświat od końca do końca i wszystkim rządzisz z mocą i słodyczą; przyjdź i naucz nas dróg roztropności. W antyfonie tej wybrzmiewa określenie mądrości z Księgi Syracydesa: Ja wyszłam z ust Najwyższego. Tą Mądrością jest Chrystus, Słowo, jak określa Go ewangelista Jan, przez które wszystko zostało stworzone. Druga część antyfony nawiązuje do Księgi Mądrości, gdzie pojawia się Boska Mądrość, która sięga od jednego krańca świata do drugiego, w ten sposób obejmując jego całość, i wszystkim rządzi z mocą i łagodnością. I wreszcie wezwanie: veni - przyjdź, które pojawia się w zakończeniu każdej z antyfon. Mądrość Boża ma nas nauczyć, przez swoje przyjście, dróg roztropności, nauczyć nas żyć mądrze i roztropnie.
Druga antyfona O Adonai - O Adonai, Wodzu Izraela, Tyś w krzaku gorejącym objawił się Mojżeszowi i na Synaju dałeś mu Prawo; przyjdź nas wyzwolić swym potężnym ramieniem. Ta antyfona przypomina nam wyjście Izraela z Egiptu. Adonai - imię Boga, używane przez Żydów. Mamy tu wyraźne odniesienie do 3. rozdziału Księgi Wyjścia, gdzie Pan objawia się Mojżeszowi w płonącym krzewie, objawia mu swoje Imię i zapowiada wyprowadzenie z niewoli swego ludu. Wyciągnięte ramię Pańskie, jako symbol Jego mocy i potęgi ma nas wyzwolić z niewoli grzechu - bo Mesjasz, Jezus, jest Tym samym Panem, przed którym Mojżesz zdjął sandały.
Trzecia antyfona O Radix Iesse - O Korzeniu Jessego, który się wznosisz jako znak dla narodów, przed Tobą zamilkną królowie, a ludy modlić się będą do Ciebie; przyjdź nas wyzwolić, już dłużej nie zwlekaj. Tutaj wyraźnie widać proroka Izajasza: I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej. Drzewo Jessego, ojca króla Dawida, jest to drzewo genealogiczne, rodowód Chrystusa, którego Izajasz nazywa korzeniem – inaczej mówiąc Chrystus jest zakorzeniony w narodzie izraelskim. On, do którego modlić się będą wszystkie ludy, przed Nim zamilkną królowie. Tylko Ci, którzy są zakorzenieni w Chrystusie i wyrastają z Jego miłości będą mogli kontemplować tajemnicę żłóbka, w którym korzeń Jessego rozwinął się w piękne drzewo.
Czwarta antyfona O Clavis David - O Kluczu Dawida i Berło domu Izraela, Ty, który otwierasz, a nikt zamknąć nie zdoła, zamykasz, a nikt nie otworzy; przyjdź i wyprowadź z więzienia człowieka, pogrążonego w mroku i cieniu śmierci. W tej antyfonie, obok tekstów starotestamentalnych, pojawiają się też nawiązania do Nowego Testamentu. Najpierw czytamy o Kluczu Dawidowym, o którym pisze Izajasz. Klucz jako symbol władzy - kto ma klucz, może otworzyć drzwi i wpuścić do środka, lub wypuścić na zewnątrz. Przejmujące są te słowa: otwierasz, i nikt nie jest w stanie zamknąć, niosą ze sobą przekonanie o nieodwołalnych Bożych wyrokach. Obraz Dawidowego Klucza pojawia się w Apokalipsie, gdzie Zmartwychwstały mówi o sobie: Ten, który ma klucz Dawida. A wcześniej Mam klucze śmierci i Otchłani - mam nad nimi zupełną władzę. Obraz uwięzionych w ciemnościach to z kolei Psalm 107, gdzie siedzący w ciemnościach i cieniu śmierci byli związani żelaznymi kajdanami. Tym bardziej wyraźne stają się słowa Apokalipsy o władzy Chrystusa nad Otchłanią.
Piąta antyfona O Oriens - O Wschodzie, blasku Światła wiecznego i Słońce sprawiedliwości, przyjdź i oświeć siedzących w mroku i cieniu śmierci. Obraz ciemności potrzebujących światła, który pojawił się w ostatnich słowach poprzedniej antyfony, jest tutaj kontynuowany. Znowu znaleźć możemy odniesienia do Psalmu 107 a także do Księgi Mądrości, gdzie Boska Mądrość jest określona jako blask wiecznego światła. Słońce sprawiedliwości to z kolei obraz z Księgi Malachiasza. Wschodzące słońce to wspaniałe określenie Chrystusa Pana, który przecież o sobie powiedział, że jest światłością świata, a kto za Nim idzie, nie będzie błądził w ciemności.
Szósta antyfona O Rex - O Królu narodów, przez nie upragniony; Kamieniu węgielny Kościoła, przyjdź i zbaw człowieka, którego utworzyłeś z prochu ziemi. Król narodów - narodów pogańskich, to wypełnienie zapowiedzi Zachariasza, który prorokuje o Panu jako o Królu całej ziemi. Kamień węgielny, jednoczący całą ludzkość, to z kolei obraz z Listu do Efezjan, tym kamieniem jest Chrystus, na Nim opiera się cała budowla Kościoła. A św. Paweł z kolei pisze - Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym.
Siódma antyfona O Emmanuel - O Emmanuelu, nasz Królu i Prawodawco, oczekiwany Zbawicielu narodów, przyjdź, aby nas zbawić, nasz Panie i Boże. Ostatnia z antyfon zaczyna się imieniem Mesjasza, zapowiedzianym przez Izajasza: Pan naszym sędzią, Pan naszym prawodawcą, Pan naszym królem, On sam nas zbawi.
Antyfony te są niewątpliwie wyrazem adwentowej tęsknoty za Zbawicielem, to także piękna modlitwa nas, chrześcijan. Oczywiście pierwotnie były śpiewane po łacinie, a od czasu reformy liturgii Soboru Watykańskiego II zostały przetłumaczone m.in. na język polski, a także umieszczono je w Lekcjonarzu Mszalnym między 17 a 23 grudnia, jako aklamację do śpiewu Alleluja, przed Ewangelią. Myślę, że największą i najpiękniejszą zarazem ciekawostką związaną z tymi śpiewami jest fakt, że gdy zestawimy razem pierwsze litery wszystkich antyfon, czytając je od końca (litery te zaznaczyłem pogrubieniem), to naszym oczom ukazuje się zdanie: ERO CRAS, co z języka łacińskiego znaczy: jutro przybędę. Łatwo zauważyć, że ostatnia, siódma antyfona kończy się 23 grudnia, a więc dzień przed Bożym Narodzeniem, co tłumaczy tę zapowiedź przyjścia.
Maciej Leśniak
Wydawałoby się, że prawdziwość Jezusa Chrystusa, obecnego pod prawdziwymi postaciami Chleba i Wina, konsekrowanymi przez dłonie prawdziwego, wyświęconego kapłana, w prawdziwym, świętym, powszechnym i apostolskim Kościele oraz w obecności wiernych gromadzących się na prawdziwej, świętej Liturgii eucharystycznej niesie za sobą konsekwencję oddania prawdziwej i należytej czci Jedynemu w Trójcy Świętej Bogu. Zresztą było tak przez lata, gdy do głosu dochodziła nadto wielowiekowa tradycja Kościoła. Pisać o tym w czasie przeszłym nie jest bez znaczenia, bo oto wkroczyliśmy w XXI wiek, można rzec nowoczesny w stosunku do poprzednich, wiek, który w niebywały sposób zrobił wielki krok do techniki. Nowoczesność więc stała się symbolem naszych czasów i w konsekwencji zaczęła gnieździć się również w naszych kościołach. Oczywiście „wytworów” tej nowoczesności nie należy wrzucać do jednego worka, mówiąc, że w kościołach wszystkie nowinki techniczne są złe. Bo przecież na pewno wielką pomocą w uczestnictwie w Mszach św. są dla wiernych nowoczesne, cyfrowe nagłośnienia, profesjonalne sprzęty do wyświetlania tekstów czy specjalne systemy sterujące dzwonami czy światłem. Jednak są też i takie wynalazki, które nijak mają się do Tego, co dzieje się na ołtarzach naszych kościołów.
Organy piszczałkowe są wielkim dobrem kultury, są własnością całej społeczności parafialnej, są nadto też odzwierciedleniem kultury, myśli czy techniki. Każdy instrument jest niepowtarzalny i specjalnie zaprojektowany do konkretnego kościoła. Jego prospekt, często bogato zdobiony, ale też i materia dźwiękowa nadaje przestrzeniom sakralnym niepowtarzalny charakter. Instrument, który nie bez przyczyny często nazywany jest „królem instrumentów”, jak wiadomo, przez wieki przeszedł drogę udoskonaleń technicznych, a przez to stopniowo dorastał do rangi instrumentu liturgicznego. Organy więc stały się swoistym pomnikiem organmistrzów dla kolejnych pokoleń, pomnikiem, który zawiera w sobie rozmaite udoskonalenia, do których dochodzili przez wieki ich konstruktorzy i budowniczy. Wszystko po to, by ich rola i miejsce w kościele doprowadzały do godnej i należytej chwały Bożej. Doskonale obrazują to słowa z Agendy Liturgicznej z obrzędu poświęcenia organów, kiedy zgodne brzmienie piszczałek jest obrazem jedności Kościoła w jego wielości, a także modlitwa: (…) a jak wiele piszczałek łączy się w harmonijne akordy, tak pozwól i nam, członkom Twojego Kościoła, jednoczyć się we wzajemnej miłości braterskiej (…). Każdy instrument przed oddaniem do użytku liturgicznego jest uroczyście błogosławiony i poświęcany. W rozdziale Konstytucji o Liturgii Świętej Soboru Watykańskiego II czytamy 120 punkt: W Kościele łacińskim należy mieć w wielkim poszanowaniu organy piszczałkowe jako tradycyjny instrument muzyczny, którego brzmienie potęguje wzniosłość kościelnych obrzędów, a umysły wiernych porywa ku Bogu i rzeczywistości nadziemskiej. Pokazuje to jednoznacznie jakie stanowisko podejmuje Kościół.
I cóż z tego, gdy nagle ktoś postanowił cały trud konstrukcyjny wraz z materią dźwiękową włożyć do podzespołów elektronicznych, i pod przykrywką taniego, elektronicznego substytutu organów piszczałkowych sprzedawać po polskich kościołach, za nieświadomym przyzwoleniem proboszczów. Często wiąże się to też z tym, że głośniki potrzebne do generowania sztucznego, elektronicznego dźwięku montuje się w atrapach przypominających prospekt organowy, a co gorsza – dochodzi do dewastacji zespsutych instrumentów piszczałkowych, będących w złym stanie, poprzez opróżnienie często zabytkowego wnętrza z piszczałek i mechanizmów i zastąpienie go głośnikami. Ostatnio takie zdarzenie miało miejsce w starym kościele w Suchej Beskidzkiej w diecezji krakowskiej, gdzie głośniki zamontowano w prospekcie organowym pochodzącym z XVIII wieku. Na dokładkę w ogłoszeniach parafialnych poinformowano wiernych, że z ich ofiar przeprowadzono remont zabytkowych organów!
Biorąc to pod uwagę Instrukcja Konferencji Episkopatu Polski z 2017 r. o muzyce kościelnej dopowiada więc: (…) Instrument elektroniczny dopuszcza się do użytku w liturgii jako tymczasowy. Nie należy więc dodawać do niego sztucznego prospektu, ale dążyć do budowy organów piszczałkowych.
„Przepisy są jak Święta – obchodzimy je regularnie” - to popularne powiedzenie aż wręcz ciśnie się na usta, gdy w naszej polskiej rzeczywistości, w parafii zamiarującej wybudowanie organów, do głosu dochodzą stwierdzenia: „parafii nie stać na wybudowanie organów”, „organy są zbyt drogie w utrzymaniu”, „organy trzeba regularnie stroić, a parafii naszej na to nie stać”. To nie cytaty filmowe, ale rzeczywiste wypowiedzi niedoinformowanych księży, z którymi sam zetknąłem się w swoim życiu, m.in. pracujących w parafii św. Stanisława BM w Andrychowie w diecezji bielsko-żywieckiej, gdzie w ostatnim czasie zakupiono cyfrowe „organy” oraz pełną kiczu sztuczną atrapę prospektu.
Uświadomić sobie trzeba dwie rzeczy, po pierwsze – istotnie, budowa od podstaw organów piszczałkowych nie jest tania, lecz finanse nie są przeszkodą, ponieważ nikt nie każe budować organów natychmiast. Skoro elektroniczny instrument może tymczasowo służyć podczas Liturgii, to wtedy jest to czas, w którym stopniowo, ale regularnie można zaopatrywać kościelne konto na rzecz budowy organów. Wszystko zaplanowane tak, by parafia mogła normalnie funkcjonować bez finansowego uszczerbku. Wiele parafii w Polsce, m.in. Warszawa-Anin czy Kraków-Wieczysta mogą się pochwalić udźwignięciem tego finansowego trudu, ponieważ w kościołach tych, dzięki ofiarności wiernych, ale i przede wszystkim wytrwałości i chęci proboszcza organy powstały.
Po drugie – prawdziwe organy, pod warunkiem dobrego serwisowania są dużo bardziej żywotniejsze od elektronicznych. W naszym kraju również można wymienić instrumenty, takie jak w kościele św. Elżbiety w Cieszynie, w Farze Poznańskiej, Leżajsku, w Jędrzejowie czy choćby organy w naszym kościele św. Trójcy, które przetrwały setki lat w stanie nienaruszonym, będąc oczywiście regularnie strojone i naprawiane tak, by mogły jak najdłużej służyć. Napomknę tylko, że instrument eletroniczny zazwyczaj po zepsuciu po prostu wymienia się na nowy, ponieważ nie opłaca się go naprawiać, tak jak zresztą lodówki, pralki czy inne sprzęty, które raczej nie zagrzewają długotrwałego miejsca w naszych domach. Postęp technologiczny, który na co dzień ułatwia nam życie sprawia, że wszystko staje się jednorazowe. A przecież nasze kościoły i budowane w nich organy powstają na wieki tak, by mogły z nich korzystać kolejne pokolenia wiernych.
Dla chcącego nic trudnego. Więc jeśli proboszcz chce, by w jego kościele Liturgia była rzeczywiście święta i prawdziwa, to nie będzie dla niego problemem organizacja odpowiedniej zbiórki przeznaczonej na budowę tego świętego instrumentu. Jeśli natomiast święta Liturgia ma odbywać się w asyście elektronicznego i sztucznego zamiennika, to lepiej, żeby w ogóle sie nie odbywała, a wierni mogli skorzystać z Mszy św. odbywającej się w sąsiedniej parafii z prawdziwym instrumentem piszczałkowym.
Wiele instrumentów używanych sprowadza się z zagranicy, co jest pewną alternatywą dla parafii, która chce mieć instrument w krótkim czasie i za mniejsze pieniądze. To rozwiązanie jest rzeczywiście mniej kosztowne, jednak problemem okazuje się czasami fakt, że taki instument nie jest w dobrym stanie technicznym i przed oddaniem go do użytku trzeba dokonać remontu, który kosztami dorównuje budowie instrumentu od podstaw.
Kościół zawsze dbał o rzetelność działania, bo przecież przez wieki nie godziło się ustawiać w nastawach ołtarzowych drukowanych reprodukcji nawet najpiękniejszych dzieł wielkich mistrzów, w ozdobieniu kościoła sztuczne kwiaty wykonane z bibuły czy plastiku nigdy nie zastąpią prawdziwych i żywych kwiatów, prawdziwego piękna witraży nie ujrzymy w szybach imitujących kolorowe szkło, a subtelnego i prawdziwego dźwięku dzwonów nie usłyszymy ze sztucznych megafonów, które coraz częściej w Polsce montuje się na wieżach kościelnych. Takich przykładów można wymieniać dużo więcej. Tak samo jest i z organami – instrument elektroniczny, choćby największej klasy, nigdy nie zastąpi prawdziwego instrumentu piszczałkowego.
Tak więc, jeśli świadomość oddania Bogu tego co prawdziwe i najlepsze będzie priorytetem w wyborze instrumentu do przestrzeni sakralnej, wówczas organy piszczałkowe mają szansę dalej porywać zmysły wiernych ku Najwyższemu. Jeśli natomiast podstawowym argumentem ma być taniość i szybkość zakupu, za czym mają przemawiać względy finansowe, to nic dziwnego, że część naszych świątyń, prawdziwych wszakże, wypełniona jest jednak pustym i ułudnym brzmieniem cyfrowego „produktu sztuczności”. Dlatego tak ważny jest dialog i uświadomienie rządców parafii, by problem umieszczania takich instrumentów w naszych kościołach zlikwidować.
Z wyjątkiem Mszy świąt i uroczystości, takich jak np. Uroczystość św. Józefa czy Zwiastowanie Pańskie nie usłyszymy już w Wielkim Poście hymnu „Chwała na wysokości Bogu” i radosnego „Alleluja”. W tym świętym czasie Kościół skupia się na jeszcze ściślejszym zjednoczeniu się z Bogiem oraz na najważniejszych myślach, którymi są nawrócenie i pokuta, a od 5 niedzieli Wielkiego Postu męka Chrystusa. Wszystko inne schodzi na dalszy plan. Dlaczego? Związane jest to z pokutnym i refleksyjnym charakterem Wielkiego Postu. „Alleluja” to z natury zawołanie radosne, niepasujące do okresu kojarzącego się nam z pokutą i umartwieniem. “Alleluja”, które wykonuje się tylko i wyłącznie jako śpiew zabrzmi dopiero w Wigilię Paschalną. Taki rozwój rzeczy ma w nas wzbudzić pełną wyczekiwania tęsknotę za Nocą Paschalną, gdy wyśpiewamy wtedy te słowa z całą mocą wdzięczni i szczęśliwi jako lud odkupiony.
Oprócz tekstów mszalnych i modlitw ten głęboki i pełny refleksji charakter wielkopostny będziemy mogli zauważyć w muzyce. Kościół posiada bogaty skarbiec pieśni, które nawiązują do wydarzeń związanych ze śmiercią Chrystusa i naszym przywilejem i wielką dumą jest korzystanie z tych zasobów, które pomagały minionym pokoleniom lepiej zrozumieć Tajemnicę naszego odkupienia. Oprócz przejmujących pieśni kolejnym naszym dziedzictwem jest nabożeństwo Gorzkich Żali czy Godzinki o Męce Pańskiej. Oba te nabożeństwa posiadają elementy języka staropolskiego, dziś wydawałoby się nieco archaicznego i nie pasującego do naszych czasów, jednak warto uświadomić sobie ile pokoleń począwszy od 1707 roku modliło się śpiewem Gorzkich Żali. Odsyłam wszystkich na naszą stronę internetową, gdzie w „Kąciku Liturgicznym” dostępne są artykuły na temat nabożeństw wielkopostnych, ich historii i treści.
Także organy w Wielkim Poście nieco ograniczają swoją funkcję poprzez skromne i głębokie brzmienie, skłaniające do refleksji, także dopuszczając „do głosu” ciszę, w której człowiek podejmujący wielkopostną pokutę jest w stanie bardziej odnaleźć siebie.
Zachęcam więc do uczestnictwa w tych pasyjnych nabożeństwach. Jest to okazja do wzmocnienia swojej wiary, zmiany punktu widzenia wielu spraw, a także do wspólnego dbania o tradycję, na której w ciągu wieków opiera się Kościół.
Maciej Leśniak
“Dies Domini”, czyli Dzień Pański, pod tym tytułem Jan Paweł II napisał w Liście Apostolskim z 1998 r., przejęty nieznajomością argumentacji celebrowania niedzieli jako święta chrześcijańskiego przez samych chrześcijan i w obliczu jej coraz większego zlaicyzowania w praktyce ich życia. Odnosi się w nim do podstawowych prawd naszej wiary, które podyktowały tę celebrację, uwzględniając zarazem pielgrzymią kondycję człowieka zmierzającego ku swej pełni w Bogu. Są to: stworzenie świata i Boski odpoczynek, czyli szabat, odkupienie człowieka w zbawczej śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, zrodzenie wspólnoty Kościoła jako instytucji zbawczej, naturalny wypoczynek każdej jednostki ludzkiej w rytmie tygodniowej pracy, wreszcie, eschatologiczny cel ziemskiego pielgrzymowania. Chrześcijański pełny sens świętowania niedzieli zawiera wszystkie te elementy, jednak podstawowy należy widzieć w fakcie odkupienia człowieka w Chrystusie. W pierwszym bowiem dniu tygodnia, który nazywa się dniem Pańskim, Kościół obchodzi Misterium Paschalne, zgodnie z tradycją apostolską wywodzącą się od samego zmartwychwstania Chrystusa.
Właśnie w tym dniu Chrystus, nasz Pan, zmartwychwstał rozpoczynając nowy etap odkupionego stworzenia. Wydarzenie to należy widzieć w związku ze stworzeniem świata, bowiem „radość, z jaką w pierwszy szabat dziejów człowieka Bóg przygląda się swemu stworzeniu wydobytemu z nicości, wyraża się teraz przez radość, z jaką Chrystus objawił się uczniom w niedzielę Wielkanocy, przynosząc dar pokoju i Ducha”. Dlatego niedziela jest pierwotnym dniem świątecznym Kościoła, świętowaniem dzieła Stwórcy, dniem zmartwychwstałego Pana i daru Ducha Świętego.
Niedziela nazywana jest w dokumencie papieża „paschą tygodnia”. Jak rok liturgiczny skupia się wokół Paschy Chrystusa, tak tydzień ogniskuje się wokół niedzielnego wydarzenia celebrującego szczególnie tę prawdę. Człowiek rezerwuje sobie wtedy specjalny czas na nabożną refleksję, odpoczynek i regenerację sił fizyczno-duchowych, by te prawdy odnieść do siebie i nie zgubić ich sensu w codziennej bieganinie tygodnia. Tu jest też miejsce na kontemplację dzieł stworzonych przez Boga i dziękczynienie za nie. Wiąże się to ściśle z powszechnym prawem do odpoczynku, który z natury wyznacza rytm samej pracy. Jednak nie na próżnym odpoczynku należy położyć cały nacisk niedzielnego świętowania. Odpoczynek daje potrzebne warunki spokoju i możliwości do przeżywania prawd wiary w celu ich życiowego ukierunkowania.
Tym się różni chrześcijańskie przeżywanie niedzieli od zwykłego wolnego dnia. Dla chrześcijanina niedziela jest przede wszystkim dniem Pańskim celebrującym misterium paschalne, a nie kolejnym wolnym dniem od pracy. A to oznacza, że każdy chrześcijanin powinien mieć czas na przemyślenie swojego stosunku do Boga, do świętowania go w gronie rodziny i bliskich, umacniając swoje relacje rodzinne i społeczne. Ta ostatnia wzmianka jest istotna biorąc pod uwagę fakt, że dziś rodzina coraz bardziej zatraca własne tradycje i się rozpada, ulegając nowym świeckim trendom i modom kultywowanym przez środki masowego przekazu. Szczególnie podatni są na nie ludzie młodzi, którzy nierzadko pozbawieni edukacji chrześcijańskiej widzą w niedzieli jedynie jeden z dni weekendu, dając upust swoim fantazjom i szaleństwom, a nawet nudzie. Tymczasem niedziela, ze swym centralnym momentem celebrowania wydarzeń paschalnych Chrystusa jednoczy i cementuje rodzinę, ucząc podstawowych cnót i wartości: szacunku dla Boga, bliskich oraz wszystkich ludzi. Stworzenie warunków do prawidłowego świętowania niedzieli daje również potrzebną wrażliwość solidaryzowania się z potrzebującymi i biednymi oraz angażowania się w dzieła miłosierdzia, zgodnie z przykazaniem miłości.
Papież podkreśla również aspekt eklezjalny i eschatologiczny niedzieli. Oznacza to, że niedziela ze swym momentem centralnym zogniskowanym na celebracji wydarzeń paschalnych Chrystusa, gromadzi ludzi we wspólnocie Kościoła, który my wszyscy tworzymy. To właśnie Eucharystia sprawowana w niedzielę gromadzi lud wierny, budując prawdziwą wspólnotę w Bogu. Każdy partycypujący w niej w sobie właściwy sposób, stosownie do talentów i powołania, jawi się jako żywy członek Kościoła, pielgrzymującego ludu Bożego, który karmiony Słowem Bożym oraz Ciałem i Krwią Chrystusa, zmierza ku swej ostatecznej przystani, do niebieskiego Jeruzalem, do wiecznego spoczynku i kontemplacji Boga.
Niedziela, jak widzimy, zawiera całe bogactwo, które stanowi istny dar Boży. Nie przez przypadek przykazanie Boże i kościelne nawołuje do przestrzegania tego dnia i przeżywania go z szacunkiem, zgodnie z Jego rolą. Z perspektywy tego bogactwa możemy dopiero zobaczyć, jak wiele ludzie tracą w swoim życiu nie zachowując niedzieli jako Dnia Pańskiego. Tu chodzi o wielką stawkę: odkrycie piękna i sensu istnienia, a przede wszystkim zrozumienia własnego życia w szerszej perspektywie „wielkich rzeczy, które nam Pan uczynił” i przygotował.
korzystałem z artykułu ks. Ryszarda Gronia
Już niedługo zabrzmi uroczysty hymn Chwała na wysokości Bogu, który przez okres Adwentu, z wyjątkiem uroczystości 8 grudnia, czy Rorat nie był wykonywany w naszym kościele. Boże Narodzenie. Chyba nie ma w ciągu roku piękniejszego czasu, w którym jesteśmy wszyscy razem, wspominamy Narodzenie Chrystusa, w którego wszyscy wierzymy. A jeśli do głosu dojdzie nasza tradycja, to z radością dzielimy się opłatkiem, siadamy do wigilijnego stołu i śpiewamy kolędy.
Sama Uroczystość Narodzenia Pańskiego wywodzi swój początek z Jerozolimy. Ustalił się tam zwyczaj, że patriarcha udawał się z Jerozolimy w procesji do Betlejem, odległego o ok. 8 km. W Grocie Narodzenia odprawiał w nocy Mszę świętą (Msza o północy). Po tej Mszy świętej powracano do Jerozolimy i odprawiano drugą Mszę świętą w godzinach porannych w kościele Zmartwychwstania Pańskiego (Msza o świcie). Wreszcie, aby dać pełny upust radości, odprawiano w godzinach południowych trzecią Mszę świętą w kościele katedralnym (Msza w dzień). W Rzymie zwyczaj ten znany był już za czasów papieża św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604). Odprawiano tam nocą pasterkę przy żłóbku Chrystusa w bazylice Matki Bożej Większej, drugą Mszę świętą w godzinach porannych w kościele Zmartwychwstania, gdzie miał rezydencję swoją przedstawiciel cesarza wschodniego, trzecią zaś koło południa w bazylice św. Piotra.
Wszystkie te Msze św., miały niezwykle uroczysty charakter. Także i dziś radosny czas podkreślają czytania, teksty mszalne czy śpiewy, jakimi są nasze kolędy. Kościół wyraża tak wielką radość z narodzenia Pana Jezusa, że przez osiem dni (oktawa) obchodzi tę uroczystość. To jedna z dwóch istniejących w obecnym kalendarzu liturgicznym oktaw - drugą jest Oktawa Wielkanocy.
Chrystus narodził się w Betlejem Judzkim. W Betlejem urodził się także i został namaszczony na króla Izraela Dawid. Dlatego św. Łukasz nazywa Betlejem "miastem Dawidowym" (Łk 2, 4-5).
Grota narodzenia znajduje się pod prezbiterium bazyliki wybudowanej w tym miejscu. We wnętrzu groty są dwa ołtarze: jeden jest na miejscu narodzenia. Pod nim można oglądać gwiazdę z napisem łacińskim: Hic de Maria Virgine Christus natus est (Tu z Maryi Panny narodził się Chrystus). Drugi ołtarz stoi na miejscu żłóbka, który przeniesiony został według podania do Rzymu do bazyliki Matki Bożej Większej. Przy ołtarzu żłóbka katolicy odprawiają w dzień i w noc Msze święte o Bożym Narodzeniu.
Tajemnica Bożego Narodzenia kryje prawdę o tym, że Syn Boży stał się człowiekiem, aby w ciele ludzkim dokonać zbawienia rodzaju ludzkiego za grzech Adama i za grzechy jego potomków: "A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas". Nie przestając być Bogiem, Syn Boży stał się człowiekiem. Jako Bóg jest wieczny, nieskończony, wszechobecny i wszechmocny. Jako człowiek jest ograniczony czasem, przestrzenią i mocą. Jako Bóg jest Panem śmierci. Jako człowiek jest jej poddany. W swojej ludzkiej naturze, którą przyjął z dziewiczego ciała Maryi, rozpoczął istnienie w pierwszym roku naszej ery i otrzymał imię Jezus. Ta prawda trwa już ponad 2000 lat...
Piękne są zwyczaje świąteczne, jak np. budowa szopek w naszych kościołach, czy urządznie jasełek. W jednym z artykułów wspominałem kiedyś, że początkowo, gdy ludzie nie umieli czytać i pisać, to forma obrazu była dla nich jedynym zrozumieniem Ewangelii. Stąd kapłani starali się zrobić wszystko, by swoich wiernych przyprowadzić do Boga właśnie w ten sposób. Kolejnym pięknym zwyczajem są kolędy. Nie ma narodu katolickiego, który by nie miał własnych kolęd. Gdyby je zebrać wszystkie w całości, powstałoby kilka pokaźnych tomów o bardzo bogatej treści i melodii. Polska należy do krajów, posiadających w swoim dorobku kulturalnym i folklorystycznym ponad 500 kolęd, co stanowi swoisty rekord. Zwyczaj urządzania choinki, która jest symbolem rajskiego drzewa również należy do tradycji. Na drzewie krzyża Chrystus dokonał naszego zbawienia. Na drzewku zawieszamy światła, gdyż Chrystus tak często siebie nazywał światłem. Zawieszamy na drzewku łakocie i ozdoby, aby w ten sposób przypomnieć dobrodziejstwa odkupienia. Zwyczaj ten rozpowszechnił się dzisiaj niemal na całym świecie. W święta Bożego Narodzenia wystawia się choinki w kościołach i w domach, na placach i w oknach wystawowych.
Zwyczajem świąt Bożego Narodzenia jest również składanie sobie wzajemnie wizyt. A sama kolacja wigilijna przyjęła się w Polsce w wieku XVIII, stała się powszechną tradycją w wieku XX. Stół zaścielał biały obrus, przypominający ołtarz i pieluszki Pana, pod nim układano siano - dla przypomnienia sianka, na którym spoczywało Boże Dziecię. Jeśli ktoś z rodziny w tym roku przeniósł się do wieczności, zostawiano i dla niego pełne nakrycie. Wierzono bowiem, że w tajemnicy świętych obcowania dusze naszych bliskich w tak uroczystej chwili przeżywają radość Bożego Narodzenia wraz z nami. Dawano również osobną zastawę dla gościa, który w wieczór wigilijny mógł się przypadkowo zjawić. Tego bowiem wieczoru nie mógł nikt być samotny czy głodny. Zwyczajem było również, że cały dzień obowiązywał post ścisły. W czasie wigilii dawano tylko potrawy postne, w liczbie nieparzystej, ale tak różnorodne, by były wszystkie potrawy, jakie się zwykło dawać w ciągu roku. Pan domu lub najstarszy rozpoczynał wieczerzę modlitwą. Potem czytano opis narodzenia Pańskiego z Ewangelii św. Łukasza. Następnie po krótkim przemówieniu każdy z domowników brał do ręki opłatek, symbolem Eucharystii i Chleba anielskiego, i wspólnie składano sobie życzenia. Z tej okazji także przepraszano się wzajemnie i darowywano sobie urazy.
Po złożeniu sobie życzeń uczestnicy wigilii zabierają się do uczty, po której każdy udaje się do choinki, pod którą znajduje dla siebie prezent gwiazdkowy. Ucztę kończą kolędy, które śpiewa się do Pasterki. Dla podkreślenia, że zwierzęta były również obecne przy Bożym Narodzeniu i spełniały swoją rolę, karmiło się je opłatkiem kolorowym dla odróżnienia od białego, którym dzielili się ludzie. Panowało również w Polsce przekonanie, że zwierzęta w tę błogosławioną noc raz w roku mają przywilej mówić do siebie ludzką mową.
korzystałem z serwisu brewiarz.pl
Już niedługo zawita miesiąc listopad, który przynosi w Kościele wspomnienie liturgiczne dwóch znamiennych wydarzeń: Uroczystość Wszystkich Świętych (1 listopada) oraz Dzień Zaduszny (2 listopada). W kalendarzu liturgicznym oba te wydarzenia ulokowane są w bliskiej odległości między sobą, co wskazuje na ich wspólny mianownik: obchodzimy w nich wspomnienie liturgiczne ludzi, którzy zmarli mimo, że ci pierwsi odeszli z tego świata w opinii świętości i tak ich też potraktował Kościół nazywając w swoim czasie świętymi, natomiast ci drudzy byli nam szczególnie bliscy i odeszli z nadzieją życia wiecznego nie zdążywszy jeszcze do końca odpokutować za swoje grzechy. W pierwszym przypadku mamy uroczyste wspomnienie, w drugim powszechną zachętę do pamięci o naszych bliskich zmarłych; w pierwszym liczymy na ich pomoc, w drugim, oni liczą na naszą modlitwę i ofiarę.
Uroczystość wszystkich świętych ma swój początek we wspominaniu licznych, często bezimiennych męczenników pierwotnego Kościoła, którzy oddali swe życie za wiarę w Chrystusa. Ich wspomnienie obchodzono w dniu narodzin dla nieba, czyli w chwili ich męczeńskiej śmierci. Wtedy na ich zbiorowych grobach celebrowano Msze św. i czytano martyrologium, czyli opisy ich męczeństwa. Od IV wieku, kiedy ustały prześladowania, powoli zaczął przyjmować się nowy model świadectwa wierności Chrystusowi, w którym podziwiano heroizm cnót chrześcijańskich kultywowanych w życiu poszczególnych wiernych. Od IV wieku w Antiochii wspominano wszystkich bezimiennych męczenników w niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego. W 610 roku, papież Bonifacy IV przyjął od cesarza pogańską świątynię, Panteon, i poświęcił ją 13 maja Matce Bożej Męczenników, składając w niej liczne relikwie męczenników. Rocznicę poświęcenia obchodzono co roku z licznym udziałem wiernych dnia 13 maja. W 935 roku papież Jan XI, kierując się praktyką poprzedniego wieku przyjętą z Irlandii i Bawarii, ustanowił osobne święto ku czci Wszystkich Świętych, wyznaczając je na dzień 1 listopada. Po reformie liturgicznej Soboru Watykańskiego II teologowie podkreślają, ze „uroczystość ta obejmuje nie tylko świętych oficjalnie ogłoszonych przez Kościół (tzn. beatyfikowanych i kanonizowanych), ale wszystkich zmarłych, którzy osiągnęli doskonałość, a zatem także zmarłych krewnych i przyjaciół”. Chodzi tu o wszystkich, którzy nie mają wspomnienia osobnego w ciągu roku i są mało znani lub w ogóle nieznani. Nie wszyscy jednak nasi bliscy zmarli w opinii świętości, co więcej, wielu z nich umarło bez możliwości odpokutowania za swoje grzechy, co jest warunkiem dostąpienia życia wiecznego z Bogiem. Dla nich wszystkich Kościół rezerwuje osobne wspomnienie 2 listopada, dając możliwość ich żyjącym krewnym zdobycia dla nich wiecznego zbawienia. Kościół nazywa je odpustami. Początkowo wspominano w tym dniu tylko najbliższą rodzinę. Od VII wieku pojawia się już wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych, jakkolwiek dopiero benedyktyni z Cluny Francja), z opatem św. Odylem na czele (998), przyczynili się do jego rzeczywistego rozpowszechnienia i utrwalenia w kalendarzu pod datą 2 listopada. W XII wieku wspomnienie to już było powszechne w całym Kościele. W XIV wieku wprowadzono procesję na cmentarz do czterech stacji z piątą w Kościele, modląc za zmarłych z poszczególnych stanów. W XV wieku hiszpańscy dominikanie wprowadzili zwyczaj odprawiania w tym dniu trzech Mszy św. przez każdego z kapłanów: w intencji konkretnego zmarłego, wszystkich zmarłych oraz według intencji Ojca świętego, co późniejsi papieże zaaprobowali w całym Kościele i tak jest po dziś dzień.
Nie zapominajmy w tych dniach o naszych zmarłych, bo także i my kiedyś będziemy mieli ufność, że nasi bliscy tu na ziemi będą wypraszać dla nas niebo. I na koniec wspaniałe i wymowne zdanie, dostrzeżone w kościele Zbawiciela w Bielsku, które już przytaczałem kiedyś: Czym my byliśmy – wy jesteście, czym my jesteśmy – wy będziecie.
Maciej Leśniak
korzystałem z serwisu jakatolik.com
Katolicyzm bez adoracji, to wydaje mi się najczęściej najbardziej zagubiona dziedzina życia duchowego. Zapomniana przez dzieci, młodzież, dorosłych, niezależnie od funkcji społecznych czy zawodowych. Dziwne to i niezrozumiałe, bo bez tego nie da się “wejść w głąb”. Bez tych doświadczeń człowiek tak naprawdę nie zmierzy się z własnym człowieczeństwem i z niepojętością Miłości Stwórcy. Powołaniem człowieka jest adorowanie, wychwalanie Boga. To postawa ducha, w którym stworzenie korzy się przed Stwórcą. Człowiek uznaje wielkość Boga, Jego majestat i niepojętość, tak, jak woła dziś psalmista: "Kto jest jak nasz Pan Bóg, który mieszka w górze i w dół spogląda na niebo i na ziemię?" Taki jest sens życia każdego człowieka. Po to został stworzony – by oddawać chwałę Imieniu Boga.
Adorować można rozmaicie - w pracy, w domu, w szkole - ale bez uczenia się chwalenia Boga, gdy jestem przed Nim, przed Najświętszym Sakramentem i to w ciszy i milczeniu, będę mieć problemy z adorowaniem Go w drugim człowieku. Bo skoro nie adoruję Go w kawałku Chleba, jak będę adorować Go podczas pracy, podczas spotkania, w ludziach, w stworzonym świecie? Człowiek musi się tego wszystkiego uczyć, a któż jest lepszym nauczycielem, niż sam Bóg? Nie da się nauczyć adoracji “na sucho”- bez godzin spędzonych przed Nim. Kto uważa, że bez adoracji potrafi swoją pracą i byciem wśród ludzi adorować Boga, to sam siebie oszukuje. Trwanie przed Bogiem w milczeniu i zapatrzeniu w Niego najlepiej zweryfikuje taką adorację pośród ruchu, hałasu i aktywności.
Adoracja najlepiej uczy człowieka, że tak naprawdę jest on niepotrzebny nikomu - poza samym sobą i Bogiem. Człowiek jest potrzebny Bogu w relacji Miłości - nie można kochać, nie mając “obiektu” kochania. Jeśli poprzez swoje działanie i pracę, zobowiązania, nie mam czasu na adorację, to coś jest nie tak. To tak jak Marta - miała Boga obok siebie, mogła usiąść u Jego stóp i napełnić się po brzegi Jego obecnością - ale wybrała działanie i czyny. Myślę, że po zwróceniu jej uwagi przez Jezusa, wielokrotnie potem siedziała i słuchała - bo bez tego nie mogłaby dać Jezusowi odpowiedzi wiary w chwili próby i doświadczenia śmierci brata.
Nie musi przecież być codzienna, wielogodzinna, zwłaszcza w życiu świeckiej osoby. W połączeniu z pracą i obowiązkami stanu jest to po prostu niemożliwe. Ale jeśli ktoś nie ma czasu na adorację - raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie, raz na miesiąc, pół godziny przed lub po Mszy świętej - ale stale i wytrwale, to ten człowiek tak naprawdę więcej wiary pokłada w swoje działanie niż działanie Boga. Jeśli ktoś uważa, że do wszystkiego musi przyłożyć swoją rękę, to tak naprawdę nie zrozumiał jeszcze, że działa Bóg, nie człowiek. I najważniejsze - wszystko zaczyna się w sercu człowieka, w jego pragnieniu trwania w adoracji i wołaniu do Boga. Bóg ZAWSZE pomoże człowiekowi, wiele ułatwi, jeśli ten człowiek będzie gorąco pragnął Go adorować, będzie chciał Go czcić w Najświętszym Sakramencie. Bez adorowania Boga człowiek zatrzymuje się w duchowym rozwoju, a codzienne życie i obowiązki przestaje wykonywać z głęboką wewnętrzną radością. Ważne, by tym pragnieniem żyć, by to pragnienie przepajało człowieka do głębi. Wtedy nagle okaże się, że znajdzie się czas na kwadrans, potem pół godziny – raz w miesiącu, raz w tygodniu. A co więcej, sama praca będzie człowiekowi szła dużo składniej i bardziej owocnie. „Jeżeli domu Pan nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, co go wznoszą...” (Ps 127,1)
Warto pamiętać o Adoracji i o tym, że do niej prowadzi Msza święta. Dobrze przeżyta Eucharystia wzbudza w duszy pragnienie trwania w postawie adorującej Stwórcę Wszechświata, a otwarcie się na Boga podczas Adoracji zaowocuje jeszcze głębszym przylgnięciem do Eucharystii i chęcią służenia bliźnim. I tylko od nas zależy, czy będziemy chcieli trwać przy Chrystusie, czy będzie nam to obojętne i z kościoła będziemy wychodzić tak szybko, jak do niego weszliśmy...A przecież właśnie w tym miejscu mamy doświadczyć tego, czego nie ma poza świątynią, mamy się wyciszyć, zregenerować i zwyczajnie odpocząć. Wszystko więc zaczyna się w sercu człowieka – od pragnienia, nawet jeśli umysł nie do końca to wszystko ogarnia...
Maciej Leśniak
korzystałem z portalu liturgia.wiara.pl
Tak jak maj w Kościele katolickim jest uważany za miesiąc maryjny, czerwiec uznaje się za specjalny miesiąc, w którym czcimy Najświętsze Serce Pana Jezusa. Choć kult ten należy do pobożności ludowej, która nie jest stricte liturgią, swoim istnieniem i praktyką przydaje liturgii kolorytu i ciepła przypominając najważniejszą prawdę, że Bóg, którego w niej czcimy, jest miłością, jest żywym organizmem płonącym gorącą miłością do swoich stworzeń.
Czerwiec dał początek kultowi Serca Jezusa z racji najważniejszego objawienia dotyczącego tego kultu, jakie otrzymała 10 czerwca 1675 r., Małgorzata Maria Alacoque, skromna zakonnica z klasztoru wizytek Paray-le-Monial we Francji, zmarła w 1690 r. Objawienie to, należące do ostatniego z czterech wielkich objawień, jakie otrzymała mistyczka francuska, miało miejsce w piątek po oktawie Bożego Ciała. Siostra Alacoque została zobowiązana, żeby wypełnić Boże plany dot. obwołania święta ku czci Serca Pana Jezusa właśnie w pierwszy piątek czerwca po oktawie Bożego Ciała, by w ten sposób poprzez przyjętą Komunię św. i pobożne praktyki wynagrodzić Bogu za grzechy świata. Jak wynika więc z objawień, czerwiec wydaje się być miesiącem wybranym przez samego Boga. Sam Jezus obiecał zresztą wielkie łaski czcicielom Jego Serca, dając tzw. 12 obietnic:
- Dam im łaski, potrzebne w ich stanie.
- Ustalę pokój w ich rodzinach.
- Będę ich pocieszał w utrapieniach.
- Będę ich pewną ucieczką w życiu, a szczególnie w godzinę śmierci.
- Będę im błogosławił w ich przedsięwzięciach.
- Grzesznicy znajdą w mym Sercu źródło i ocean miłosierdzia.
- Dusze oziębłe staną się gorliwymi.
- Dusze gorliwe prędko dojdą do doskonałości.
- Będę błogosławił domom, w których wizerunek Serca mojego będzie czczony.
- Osoby, które będą to nabożeństwo rozszerzały, będą miały imię swoje wypisane w Sercu moim.
- Dam kapłanom dar wzruszania serc nawet najzatwardzialszych.
- W nadmiarze miłosierdzia Serca mojego przyrzekam tym wszystkim, którzy będą komunikować w pierwsze piątki miesiąca przez dziewięć miesięcy z rzędu w intencji wynagrodzenia, że miłość moja udzieli łaskę pokuty, iż nie umrą w mojej niełasce, ani bez Sakramentów Świętych, a Serce moje będzie im pewną ucieczką w ostatniej godzinie życia.
Wspomniane objawienia należą do gatunku objawień prywatnych, w odróżnieniu od publicznych. Te ostatnie zakończyły się z chwilą śmierci ostatniego apostoła, czyli świadka życia Jezusa Chrystusa (więc ok. 96 r., kiedy umarł Jan Apostoł), i jako takie należą do obiektywnego dziedzictwa wiary, na fundamencie którego Kościół buduje swoje dogmaty. Te pierwsze natomiast są prywatne, mają miejsce w każdym czasie i obowiązują tylko tych, którzy je otrzymali. Kościół po skrupulatnych badaniach zatwierdza te objawienia i podaje je jako formy krzewienia i pogłębienia wiary pozostawiając je decyzji każdego wierzącego. Objawienia Małgorzaty Marii Alacoque należą właśnie do takich objawień. Cały przekaz czterech wielkich objawień, jakie otrzymała (1673-1675), dotyczył roli Serca Jezusowego dla naszego zbawienia i formy jego czci. W rzeczywistości jednak zbierał on dotychczasową tradycję wieków wcześniejszych, którą stopniowo aprobowała Stolica Apostolska (1765, 1856, 1889). Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa bardzo szybko rozprzestrzenił się na inne kraje i dotarł także do Polski. To właśnie w naszym kraju po raz pierwszy wprowadzono liturgiczne święto Najświętszego Serca Pana Jezusa. Miało to miejsce w 1765 roku i zostało rozszerzone na cały Kościół niespełna sto lat później.
Ktoś może słusznie się zastanawiać, skąd kult do Serca Pana Jezusa, skoro nigdy nie zostało ono za życia Jezusa szczególnie uwypuklone? Znane są Jego rany, cierniem ukoronowana głowa, ale skąd serce? Właśnie z ran Jezusa, a właściwie z piątej rany przebitego włócznią boku, skąd wypłynęła krew i woda. Otóż już w tradycji średniowiecza w boku tym zauważono ukryte serce miłości Bożej, przebite dla naszego zbawienia. Współgrało ono wyraźnie z ogólnie znanym symbolem miłości wyrażonym przez serce, dlatego stało się czytelnym i jasnym znakiem Bożej miłości względem nas, potwierdzonym nie raz w Piśmie św. Na światło dzienne wyszło jednak wraz z działalnością św. Jana Eudesa (zm. 1680), gorliwego krzewiciela kultu dwóch serc Jezusa i Maryi, oraz pod wpływem objawień Małgorzaty Marii Alacoque, stając się z czasem treścią powszechnego kultu.
Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, pod wpływem objawień wspomnianej mistyczki, przybrał kilka form: celebrowanie uroczystości NSPJ przypadającego w piątek po oktawie Bożego Ciała; Godzina Święta, przynajmniej godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu w nocy z czwartku na piątek dla uczczenia konania Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym; praktyka pierwszych, kolejnych dziewięciu piątków miesiąca, spowiedzi i Komunii św., jako wynagrodzenie za grzechy własne i rodzaju ludzkiego. Najpiękniejszą formą tego kultu jest litania do Serca Pana Jezusa, składająca się 33 wezwań, symbolizujących życie Pana Jezusa na ziemi, oraz akt poświęcenia rodzaju ludzkiego NSPJ. Pozostałe formy to między innymi koronka oraz pieśni do Serca Pana Jezusa, zwyczaj poświęcania Sercu Pana Jezusa rodzaju ludzkiego, państw, narodów, diecezji, parafii i jednostek; wizerunki serca Jezusowego, świątynie o tym imieniu, zakony i bractwa pod tą nazwą; czasopisma oraz publikacje poświęcone czci Serca Jezusa.
Korzystajmy więc z tego czasu łaski, bo już w najbliższą sobotę rozpoczynamy nabożeństwa czerwcowe, na których i nas nie może zabraknąć.
Jesteśmy na półmetku miesiąca, w którym tradycyjnie w naszym kraju czci się Matkę Bożą. Pomyślałem więc, by dziś przypomnieć historię i znaczenie najstarszej pieśni, modlitwy do Maryi i Chrystusa, pochodzącej z XIV w., a której początkowe fragmenty datują się nawet na XIII w. Mowa oczywiście o Bogurodzicy, którą śpiewaliśmy w naszym kościele w Uroczystość NMP Królowej Polski.
Jest ona nie tylko najstarszą pieśnią religijną, ale i też najstarszym zachowanym polskim tekstem poetyckim, wraz z melodią. Występują w nim piękne, staropolskie zwroty, które przetłumaczyłem poniżej. Na przestrzeni wieków XIV–XVIII Bogurodzica pełniła także rolę hymnu państwowego Wielkiego Księstwa Litewskiego i niejako dziś tym hymnem pozostała. Doskonale pamiętamy podania kronikarza Jana Długosza, że była śpiewana przed bitwą pod Grunwaldem (1410 r.) oraz pod Warną (1444 r.), a także podczas koronacji syna króla Władysława Jagiełły - Władysława Warneńczyka (1434 r.). Była także przez wiek XV hymnem królewskim dynastii Jagiellonów. Od tamtego czasu pieśni religijne zaczęły się łączyć z pieśniami wojskowymi, a Bogurodzica stała się symbolem jedności religijno-patriotycznej. Dziś śpiewana jest codziennie na Jasnej Górze podczas Apelu Jasnogórskiego.
Bogurodzica w pierwotnej postaci obejmuje 2 strofy. Pierwsza zwracająca się do Najświętszej Marii Panny, a druga z prośbą do Jezusa.
Bogurodzica, dziewica, Bogiem sławiena Maryja!
U Twego syna, Gospodzina, Matko zwolena Maryja,
Ziści nam, spuści nam. Kyrie eleison!
Twego dziela Krzciciela, Bożycze,
Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze.
Słysz modlitwę, jąż nosimy,
A dać raczy, jegoż prosimy:
A na świecie zbożny pobyt,
Po żywocie rajski przebyt.
Kyrie eleison!
Bogarodzico, Dziewico Maryjo, sławiona przez Boga,
u Twojego Syna, Pana, Matko wybrana,
zdobądź dla nas (ześlij nam, pozyskaj),
Panie zmiłuj się nad nami!
Za sprawą (ze względu) Krzciciela (Jana Chrzciciela), Synu Boga,
Usłysz nasze głosy, prośby, spełnij pragnienia człowieka.
Usłysz modlitwę, którą zanosimy,
Racz nam dać, prosimy Ciebie:
Pobożny i dostatni (w sensie duchowym) pobyt na ziemi,
a także szczęśliwe przebywanie w niebie.
Panie zmiłuj się nad nami!
Nie ulega wątpliwości, że pieśń ta jest naszym dziedzictwem narodowym, śpiewanym od pokoleń. Pokazuje głęboką wiarę naszych przodków i wielką ufność w Boże miłosierdzie (zwrot „Kyrie eleison!”) oraz w życie wieczne, co widzimy chociażby w zwrocie „Po żywocie rajski przebyt”. Daje to wielki obraz pobożności, który dziś gdzieś zanika. Starajmy się więc, jak Ci, którzy żyli przed nami, by nic nie przyćmiło naszej wiary, która toruje naszą ziemską drogę do nieba, i byśmy mogli kiedyś powtórzyć słowa, które przeczytałem w którymś kościele: Czym my byliśmy – wy jesteście, czym my jesteśmy – wy będziecie.
Godzinki to nabożeństwo spopularyzowane wśród wiernych świeckich już w średniowieczu, przypominające strukturą brewiarz, odmawiany przez duchownych. Istniało wiele tego typu nabożeństw. Początkowo były one przekazywane ustnie lub spisywane w rękopisach. Jeszcze szerzej rozpowszechniły się wraz z wynalezieniem druku - modlitewniki były jednymi z pierwszych drukowanych książek. Z tych licznych nabożeństw do naszych czasów przetrwały Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP. Zachęcam więc, by na zakończenie Tygodnia Biblijnego zerknąć do Pisma Świętego za pomocą przytoczonych przeze mnie i podanych w nawiasie sigli, które w bezpośredni sposób tekst Godzinek odnoszą do tekstu w Piśmie Świętym.
Pewnie słysząc o Godzinkach, które w naszej parafii śpiewane są w każdą niedzielę przed pierwszą Mszą św., wielu nieobeznanych w liturgii i tradycji Kościoła pomyśli, że chodzi o jakieś pobożne śpiewy wiejskiego ludu na temat Matki Boskiej lub po prostu pieśń z dużą ilością zwrotek. Tymczasem wejście w ich treść i formę może wprawić w osłupienie niejednego teologa z racji dużej ilości symboli i obrazów religijnych zaczerpiętych wprost ze Starego Testamentu, opisującymi przymioty Maryi, nie mówiąc już o fantastycznym, staropolskim, nieco archaicznym dla nas języku.
Nazwa tego nabożeństwa wiąże się z powstaniem tych tekstów na wzór modlitw, w których od wieków codziennie trwają kapłani, czyli tzw. liturgii godzin, inaczej nazywanych także brewiarzem. Z racji, że są o wiele prostsze i krótsze, nazwano je „godzinkami”. Na wzór liturgii godzin były śpiewane o stałych porach w ciągu dnia, tzn. o świcie (Jutrznia), o 6.00 rano (Pryma), o 9.00 (Tercja), o 12.00 (Seksta), o 15.00 (Nona), o zachodzie słońca (Nieszpory) oraz przed snem (Kompleta). Nierozerwalnie więc śpiewy te wiązały się z praktykowaniem swojej wiary, szczególnie u prostego i niepiśmiennego ludu, pracującego całymi dniami na polach, który nie miał dostępu do tekstów brewiarzowych. Godzinki były dla takich ludzi odpowiednią alternatywą. Dziś śpiewamy je jednym ciągiem, prezentując w ten sposób różne aspekty tej samej prawdy, o której traktują. A mówią o Najświętszej Maryi Pannie, a dokładniej, o tajemnicy Jej Niepokalanego Poczęcia, przedmiotu wielowiekowej dyskusji teologicznej, w której wierny lud zbytnio się nie orientował, choć w to głęboko wierzył, a o której Kościół jeszcze w tamtym czasie, kiedy one powstawały (prawdopodobnie XV lub XVI w.), oficjalnie się nie wypowiadał. Można powiedzieć, że pod tym względem Godzinki stały się teologicznym zwiastunem i uzasadnieniem prawdy ogłoszonej dogmatem dopiero trzy wieki później, w 1854 r. przez papieża Piusa IX.
Nie wiadomo dokładnie, kto był autorem tekstu i kiedy go spisał. W każdym razie musiał być to człowiek wykształcony teologicznie i pobożny. Tradycja przywołuje postać niejakiego Leonarda Norgola, franciszkańskiego teologa z Werony (Italia), który był żarliwym obrońcą Niepokalanego Poczęcia w dobie ostrej dyskusji teologicznej XV w. W swej gorliwości miał on ułożyć oficjum (czyli teksty kapłańskiego brewiarza dla wiernego ludu) ku czci tej tajemnicy. Teksty te miał zatwierdzić papież Sykstus IV w 1476 r. Inni historycy podają jako autora Godzinek niejakiego hiszpańskiego teologa Piotra Rodrigueza (XVII w.). Niezależnie od tego, kto był ich autorem, teksty te przetłumaczono na język polski jako Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny i pod tym tytułem znalazły się w 1482 r. w „Modlitewniku”, w którym zawarte są pieśni autorstwa bł. Władysława z Gielniowa, stąd też m. in. temu Błogosławionemu przypisuje się ich autorstwo. Być może także przekładu dokonał słynny jezuita, ks. Jakub Wujek, tłumacz Biblii z łaciny na język polski. Sam tekst przechodził jeszcze kilka przeróbek dokonywanych przez jezuitów, i tak dotrwał do naszych czasów, zarówno na piśmie, jak i w przekazach ustnych.
Jak wspominałem tekst Godzinek oparty jest na symbolice biblijnej, opisując przymioty Maryi licznymi obrazami wziętymi z Pisma Świętego. Zrozumienie tej symboliki wymaga nieraz sięgnięcia do pierwotnego tekstu. Czym bowiem jest „plastr miodu Samsona” i dlaczego jest on symbolem zwycięstwa Maryi, czystej i niepokalanej pośród pełnego brudu świata? Aby zrozumieć ten obraz, trzeba przypomnieć sobie fragment Księgi Sędziów (por. Sdz 14,8-9). W Jutrzni, co wydaje się bardzo logiczne ze względu na porę dnia, tj. ranek, nazywamy Maryję Gwiazdą porankową, zresztą wiele polskich pieśni nazywa Ją Jutrzenką, gdyż Ona, jako właśnie jutrzenka, która świeci zanim wzejdzie słońce, zaistniała przedtem, zanim wydała na świat Słońce Sprawiedliwości. „Ogromna czartu jesteś, w szyku obóz silny” - śpiewamy w Prymie. Jest to echo słów Pieśni nad pieśniami: „Któraż to jest, która idzie jak zorza powstająca, piękna jak księżyc, wybrana jak słońce, ogromna jak wojska zastępy?” (por. Pnp 6,9). Maryja stała się świątynią Boga, który zamieszkał w jej łonie. W Sekście śpiewamy: „Brama na wschód wystawiona” - Maryja jest Bramą, przez którą nawiedził nas Wschód z wysokości (Łk 1,78), przez którą wzeszło Słońce Sprawiedliwości, Jezus Chrystus. „Judyt wojująca”, będąc pogromicielką szatana, jak ta żydowska wdowa, która ucięła głowę Holofernesowi, przyniosła wybawienie już nie tylko jednemu narodowi, ale całemu światu. Przez Jej “fiat” pokonany został odwieczny wróg ludzkości - piekielny Holofernes, czyhający na nasze zbawienie. Dalej: Rachel, żona Jakuba, dzięki szczególnemu działaniu Bożemu porodziła Józefa, „ożywiciela Egiptu” (faraon zmienił Józefowi imię, które w języku Egipskim znaczyło „Zbawiciel świata” (Rdz 41,44), co w zamierzeniach Bożej Opatrzności miało wskazywać na zapowiedź przyjścia prawdziwego Zbawiciela świata).
Maryja dzięki wyjątkowej łasce dała światu „Dawcę życia” (Dz 3,15). Bez Maryi, bez Jej szczególnej roli w Bożym dziele zbawienia, niemożliwym byłoby takie zrodzenie Zbawiciela, bez Jej doskonałego posłuszeństwa woli Bożej, Jezus Chrystus nie mógłby z taką miłością być przyjęty do łona, narodzony, wykarmiony i wychowany. I jak tu nie mówić o szczególnej, jedynej w swym rodzaju roli Współodkupicielki? Maryja, która między grzesznikami jest jak “lilia między cierniem” i która “kruszy łeb smokowi”. Wyraża to najlepiej Jej obraz na Cudownym Medaliku, przedstawiającym Niepokalaną Dziewicę depczącą łeb piekielnego gada.
Kompleta jest wieńcem, jakim splatamy „Panią łaskawości”, uznając Ją, Wniebowziętą, godną stać “po prawej ręce Króla w złotogłowie”. O, Rodzicielko łaski, o Wszechpośredniczko łask wszelkich, przez Twoje wstawiennictwo mamy nadzieję oglądać „Boga na górnym Syjonie!”. Końcowe wezwanie “Wszystka piękna jesteś Przyjaciółko moja, a zamaza pierworodna nigdy w Tobie nie postała” odnosi się bezpośrednio Księgi Pieśni nad Pieśniami (por. Pnp 4,7).
Myślę, że mówiąc teraz o Matce Bożej unika się tych słów, że jest Ona potęgą w walce ze złym duchem.
Bardzo cieszy fakt, że w naszych kościołach, a także choćby podczas pielgrzymek śpiewa się jeszcze Godzinki, mimo nowych metod duszpasterskich, a także rozprzestrzeniania się nowych śpiewów i tandetnych piosenek, szczególnie wśród dzieci i młodzieży, nie mających nic wspólnego z treścią teologiczną, a które są jedynie wymyślnym bełkotem. Zwyczaj śpiewania tego pięknego tekstu w naszej Ojczyźnie uświęcony wielowiekową tradycją, należy kultywować, aby podtrzymywać w sobie żywą wiarę katolicką.
Godzinki o NMP są nabożeństwem, które tradycyjnie związane jest szczególnie z okresem Adwentu, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby odmawiać je lub śpiewać także w innych okresach roku liturgicznego. Na wzór Godzinek przez lata powstawały inne teksty, takie jak Godzinki o św. Annie, o św. Józefie, o 7 boleściach NMP, czy chociażby wprowadzone przeze mnie w ostatnich latach Godzinki o Męce Pańskiej śpiewane w Wielkim Poście, będące nierozerwalnym symbolem Sanktuarium Kalwaryjskim, gdzie powstały, oraz Godzinki o Najśw. Sercu Pana Jezusa śpiewane w każdą niedzielę czerwca.
Jak widać, w przypadku Godzinek mamy do czynienia ze swoistym fenomenem, nie mającym równego sobie, a to głównie z tego względu, że zostały one napisane z myślą o uzasadnieniu wiary prostego ludu, językiem i formą, która im najbardziej odpowiadała, a mianowicie śpiewem ludowym.
Tym, co dodaje im dodatkowego waloru, oprócz wspomnianych wyżej racji, jest ich głębokie biblijne przesłanie, a w przypadku Godzinek o NMP uzasadnienie, przyrównujące starotestamentalne postaci świętych niewiast do Maryi, jako Matki Boga i człowieka, w której spełniają się zapowiedzi Starego Testamentu.
Korzystałem z serwisu internetowego www.jakatolik.com
Maj jest w Kościele miesiącem szczególnie poświęconym Matce Bożej. Słynne „majówki” – nabożeństwa, odprawiane w kościołach, przy grotach, kapliczkach i przydrożnych figurach, na stałe wpisały się w krajobraz Polski. Początków tego nabożeństwa należy szukać w pieśniach sławiących Maryję Pannę, znanych na Wschodzie już w V wieku. Na Zachodzie poświęcenie majowego miesiąca Matce Bożej pojawiło się na przełomie XIII i XIV w., dzięki hiszpańskiemu królowi Alfonsowi X. Zachęcał on, by wieczorami gromadzić się na wspólnej modlitwie przed figurami Bożej Rodzicielki. Nabożeństwo majowe bardzo szybko stało się popularne w całej chrześcijańskiej Europie. W XVI w. upowszechnieniu nabożeństwa sprzyjał wynalazek druku. Po raz pierwszy maj został nazwany miesiącem Maryi w wydanej w 1549 r. w Niemczech książeczce „Maj duchowy”, która była odpowiedzią na reformację. W wielu żywotach świętych oraz kronikach zakonnych można wyczytać o majowym kulcie Maryi Panny. Dobrym przykładem jest św. Filip Nereusz, który gromadził dzieci przy figurze Matki Bożej, zachęcał do modlitwy i do składania u jej stóp kwiatów oraz wyrzeczeń. Podobne zwyczaje opisują XVII wieczne kroniki włoskich dominikanów. Litania Loretańska, która jest główną częścią nabożeństw majowych, powstała prawdopodobnie już w XII w. we Francji. Zebrane wezwania sławiące Maryję Pannę zatwierdził 11 czerwca 1587 r. papież Sykstus V. Swoją nazwę zawdzięcza włoskiej miejscowości Loreto, gdzie była niezwykle popularna. Ponieważ często modlący się dodawali do niej własne wezwania, w 1631 r. Święta Kongregacja Obrzędów zakazała dokonywania w tekście samowolnych zmian, co bezpośrednio wpłynęło na jej ujednolicenie i upowszechnienie. Od tamtej pory wezwania posiadały aprobatę Kościoła. Największym propagatorem nabożeństw majowych był włoski jezuita, o. Muzzarelli. W 1787 r. wydał on broszurkę, w której propagował nabożeństwo majowe. Co więcej, rozesłał ją do wszystkich biskupów Italii. Sam w Rzymie wprowadził to nabożeństwo w słynnym kościele Il Gesù. W 1859 r. papież Pius IX, zatwierdził obowiązującą do naszych czasów formę nabożeństwa, składającego się z Litanii Loretańskiej, nauki kapłana oraz uroczystego błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. W XIX w. nabożeństwo majowe przyjęło się w prawie wszystkich krajach, a szczególnie w Polsce, gdzie pierwsze nabożeństwo majowe wprowadzili jezuici w 1838 r. w Tarnopolu, w 1852 r. misjonarze w kościele św. Krzyża w Warszawie, w 1856 r. ks. Zygmunt Golian w Krakowie i w 1859 r. we Włocławku bp Jan Michał Marszewski. Jednocześnie w tym samym czasie kult maryjny szerzył w Galicji poezją jezuita, o. Karol Antoniewicz, z kolei ks. Wincenty Buczyński wydał w 1839 r. we Lwowie pierwszą książeczkę o nabożeństwach majowych, a 10 lat później podobną broszurę wydał we Wrocławiu zmartwychwstaniec, ks. Aleksander Jełowicki. W okresie międzywojennym, po zatwierdzeniu przez Stolicę Apostolską uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, za zgodą papieża Piusa XI, do Litanii dołączono wezwanie “Królowo Polski”, a w ciągu kilkudziesięciu następnych lat m.in. wezwania „Królowo Pokoju”, „Matko Kościoła”, czy niedawno wprowadzone „Matko Miłosierdzia”. Nabożeństwo dzisiaj składa się z wystawienia Najświętszego Sakramentu, śpiewu Litanii Loretańskiej, rozważania oraz sakramentalnego błogosławieństwa. Sama Litania to na wstępie błaganie, skierowane do Trójcy Świętej, a następnie krótkie wezwania do Matki Boskiej, w których uwydatnione są Jej szczególniejsze cnoty oraz chwalebne tytuły, którymi określają Ją wierni. Na koniec następują wezwania błagalne do Jezusa Chrystusa, Baranka Bożego. Po Litanii odśpiewuje się pochodzącą z III w. modlitwę „Pod Twoją obronę”. Jedno jest pewne – gdyby nie majowe nabożeństwa, nasza maryjna pobożność, a także mijane podczas codziennych podróży przydrożne kapliczki, które przypominają o głębokiej wierze naszych przodków – nasz kraj nie byłby tak urokliwym i pełnym maryjnej pobożności miejscem.
Korzystałem z informacji umieszczonych w internetowym serwisie KAI
Wielka Sobota jest czasem oczekiwania i żałobnej ciszy po wielkopiątkowym pogrzebie Jezusa. Kościół trwa cały dzień na adoracji Najświętszego Sakramentu, ustawionym w tzw. Grobie Pańskim, symbolizującym miejsce spoczynku ciała Zbawiciela. Poza spowiedzią i namaszczeniem chorych nie sprawuje się sakramentów. W ciągu dnia kapłani poświęcają pokarmy wielkanocne. Obrzęd poświęcenia jest już zapowiedzią Wielkanocy. Poświęcenie pokarmów wielkanocnych należy poprzedzać wspólną adoracją przy Grobie Pańskim.
Przed rozpoczęciem obchodów Wigilii Paschalnej adoracja przy Bożym Grobie kończy się i rozpoczyna się główna celebracja zarówno Triduum Paschalnego, jak i całego roku liturgicznego. Sama Wigilia Paschalna w swojej istocie wyraża gotowość na spotkanie ze zmartwychwstałym Chrystusem (od łac. vigilare – czuwać). Bo oto tej nocy ma miejsce największe wydarzenie, nie tylko w czasie świąt pachalnych, ale i w całej historii ludzkości.
Chrześcijanie niemal od początku sprawowali Wigilię Paschalną. Rozpoczynała się ona w nocy i była bardzo długą, kilkugodzinną celebracją. Na początku rozpalano ognisko, następnie czytano lekcje z Pisma Świętego o wyjściu z niewoli, chrzcie świętym i przymierzu z Bogiem, przeplatane psalmami. Następnie przygotowujący się przez 2-3 lata dorośli katechumeni przystępowali do upragnionego sakramentu chrztu, którego udzielał im biskup. Potem biskup udzielał im bierzmowania. Ubrani w białe szaty – symbol nowego życia w Chrystusie, po raz pierwszy w pełni przystępowali do Eucharystii.
Dziś Liturgia Wielkiej Soboty zaczyna się więc od poświęcenia ognia, czyli światła symbolizującego Chrystusa, które wnosi się za pomocą paschału do pogrążonej w ciemnościach świątyni. Jest to piękny symbol – Chrystus, jako Światło Życia i Światłość Świata oświetla nasze życie, pełne mroku i niepokojów. Podczas tego obrzędu lud śpiewem wyraża swoją wdzięczność za dar oświetlenia drogi do zbawienia. Gdy zapalone zostają już wszystkie światła w świątyni, paschał umieszcza się przy ołtarzu. Tam następuje bardzo podniosła chwila: kapłan lub diakon wykonuje dziękczynno-uwielbieniowy hymn Exsultet – uroczyste, sięgające IV w. orędzie wielkanocne, w którym zawiera się cała teologiczna symbolika paschału, jak i całej Wigilii Paschalnej oraz tajemnicy zmartwychwstania. Wierni trzymają zapalone świece na znak, iż przyjmują światło zbawienia, przyniesione przez Chrystusa.
Zgromadzenie liturgiczne posila się w tym dniu wyjątkowo obficie Słowem Bożym. Liturgia Słowa Wigilii Paschalnej przewiduje bowiem do dziewięciu czytań (7 ze Starego Testamentu, Epistołę, czyli z Nowego Testamentu, oraz Ewangelię o zmartwychwstaniu Zbawiciela. Można jednak ze względów duszpasterskich zmniejszyć tę ilość. W czytaniach wierni wsłuchują się w orędzie wielkich dzieł, jakich Pan dokonał w historii ludzkości. Podkreślają one jedność dzieła Stworzenia (czytanie z Księgi Rodzaju o stworzeniu świata) z dziełem Zbawienia (Ewangelia) oraz wagę wydarzeń, które dokonywały się w historii ludzkości, takie jak ofiara Izaaka czy wyjście Izraelitów z Egiptu. Pomiędzy czytaniami ze Starego Testamentu kapłan śpiewa Modlitwy, które swoją treścią ukazują przeczytane perykopy w świetle wydarzeń wielkanocnych. Szczególnie ważne w Liturgii Słowa są dwa śpiewy: Gloria (po ostatnim czytaniu ze Starego Testamentu), któremu towarzyszy bicie dzwonów, a które symbolizuje przejście (pascha) ze Starego Przymierza do Nowego Testamentu, oraz aklamacja Alleluja, która pojawia się w Liturgii pierwszy raz od początku Wielkiego Postu. Po Ewangelii następuje homilia.
Do V w. integralną częścią liturgii Wigilii Paschalnej było udzielenie chrztu. Pięknym więc zwyczajem, nawiązującym do tradycji sprzed wieków jest chrzest, właśnie w tę noc.
Po Liturgii Słowa kapłan wypowiada słowa wprowadzenia do Liturgii Chrzcielnej, po czym śpiewa się Litanię do Wszystkich Świętych. Przy przygotowanym naczyniu z wodą następuje uroczysta modlitwa poświęcenia wody, która wyraża teologię i chrześcijańską symbolikę wody. Następnie celebrans zanurza w wodzie chrzcielnej paschał, przyniesiony w procesji wejścia. Zanurzenie to oddaje prawdę, iż chrzest jest sakramentem, w którym wraz z Chrystusem umieramy (zanurzamy się) i powstajemy – wynurzamy się do nowego życia, przez dokonujące się zmartwychwstanie (Rz 6,7-9). Po tych czynnościach trzymając zapaloną świecę mamy okazję odnowić swoje przyrzeczenia chrzcielne, po czym celebrans, zanurzywszy kropidło z nowo poświęconego źródła wody chrzcielnej, kropi zgromadzenie liturgiczne. Rozpoczyna się Liturgia Eucharystyczna, której kulminacyjnym momentem jest oczywiście pełne zjednoczenie się z Chrystusem w Komunii św.
Uroczystym ogłoszeniem całemu światu radosnej wieści o zmartwychwstaniu Pana jest procesja rezurekcyjna z Najświętszym Sakramentem (łac. ressurectio – zmartwychwstanie). Procesja ta jest naszym osobistym, a zarazem wspólnotowym świadectwem wiary w zbawienie i zwycięstwo Jezusa nad śmiercią, piekłem i szatanem. W czasie procesji rozbrzmiewają radosne pieśni wielkanocne i eucharystyczne, biją wszystkie dzwony i dzwonki. Po powrocie do kościoła celebrans kładzie monstrancję na ołtarzu i rozbrzmiewa uroczysty hymn Te Deum Laudamus (łac. Ciebie Boże wielbimy). Całość obrzędów kończy się błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem oraz odśpiewaniu antyfony Maryjnej Regina Caeli Laetare (łac. Królowo nieba raduj się).
W dzień Niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego odprawia się uroczyste Msze św. Triduum Paschalne kończy się Nieszporami Uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego, które również powinny mieć charakter bardzo uroczystego spotkania całej wspólnoty parafialnej zgromadzonej wokół Zmartwychwstałego Pana.
Jak możemy zauważyć Liturgai Wielkiej Soboty bogata jest w symbole. Obrzędy składają się z Liturgii Światła (symbol Światła – Chrystusa), Liturgii Słowa Bożego (Słowo), Liturgii Chrzcielnej (Woda), Liturgii Eucharystycznej (Uczta) oraz Procesji rezurekcyjnej (Świadectwo). Niech ten czas stanie się dla każdego z nas wyjątkowym i bogatym przeżyciem. Życzę owocnego udziału w Świętych Obrzędach Triduum Paschalnego.
Korzystałem z II tomu podręcznika liturgicznego ks. B. Nadolskiego - Liturgika.
W Wielki Piątek Kościół nie sprawuje Eucharystii, ale czynnie uczestniczy w Liturgii na cześć Męki Pańskiej. Jest to chyba najbardziej wyjątkowy dzień w całym roku, pełen zadumy nad Męką Chrystusa, skupienia, powagi, wzmożonej pobożności , przemyśleń oraz żałoby. Wszyscy chrześcijanie wiedzą jednak, że śmierć Chrystusa jest źródłem nowego życia. Dlatego dzień ten jest równocześnie dniem nadziei, przygotowuje nas bowiem na zmartwychwstanie.
Liturgię Męki Pańskiej sprawuje się po południu ok. godz. 15, w tych godzinach, w których dokonała się ofiara kalwaryjska. Jeżeli racje duszpasterskie za tym przemawiają, to można też, i jest to najczęściej praktykowane, odprawić to specjalne nabożeństwo późniejszą porą. Tego dnia obowiązuje post ścisły.
Liturgia rozpoczyna się przy ołtarzu pozbawionym wszelkich dodatkowych sprzętów. Kościół pragnie skupić uwagę wiernych na ołtarzu, który przedstawia samego Chrystusa Pana. Przy tym ołtarzu zatrzymuje się asysta liturgiczna, która podąża w zupełnej ciszy, bez śpiewów, słów, dzwonków, muzyki., wszystkiego tego, co w tej chwili wydaje się zbędne...cisza w tym momecnie wyraża wszystko. Celebrans, który przewodniczy Liturgii przez chwilę leży krzyżem przed ołtarzem. Gest ten oznacza upokorzenie wobec śmierci Chrystusa, której przyczyną były nasze grzechy. Wierni klęcząc w tym czasie także trwają na osobistej modlitwie adorując Jezusa, który jest dalej w Ciemnicy.
Po krótkiej modlitwie następuje Liturgia Słowa, gdzie w pierwszym czytaniu słyszymy o Baranku, wzgardzonym, przebitym za nasze grzechy, prowadzonym na rzeź, który poniósł grzechy wielu. W psalmie responsoryjnym zaś ukazuje się po raz kolejny posłuszeństwo, które już w Wielki Czwartek zaczyna drogę Męki - “Ojcze, w Twe ręce składam ducha mego!” Drugie czytanie ukazuje Chrystusa jako arcykapłana podobnego do nas we wszystkim, oprócz grzechu. Najważniejszym momentem Liturgii Słowa jest nasza wędrówka na Golgotę, słuchając Męki Pańskiej w zapisie św. Jana. Po krótkiej homilii następuje Modlitwa Powszechna. Na co dzień podczas tej modlitwy wezwań jest od czterech do sześciu, jednak dzisiaj jest ich aż dziesięć. Żadnego z wezwań nie można pominąć, ani też samodzielnie dodawać. Na długo przed swoją męką powiedział Pan Jezus: “A ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”. W czasie męki Chrystus modlił się nawet za swych prześladowców. Naśladując Zbawiciela, zanosimy modlitwy za całą ludzkość odkupioną Jego Krwią. Jest wielką prośbą do Boga, by Zbawienie, które Chrystus poniósł na krzyżu, stało się udziałem wszystkich ludzi. Modlimy się więc za cały Kościół Boży, za papieża Franciszka, za wszystkich biskupów, kapłanów, diakonów, za wszystkich, którzy służą Kościołowi i za cały lud, za katechumenów, czyli osoby dorosłe przygotowujące się do chrztu, za wszystkich wierzących i niewierzących w Chrystusa, za wszystkich, którzy nie uznają Boga, za wszystkich rządzących państwami. Modlimy się także do Boga o uwolnienie świata z wszelkich błędów, aby On odwrócił od nas choroby, głód, otworzył więzienia, dał bezpieczeństwo i szczęśliwy powrót podróżującym, zdrowie chorym, a także zbawienie dla umierających. Po każdym z tych wezwań jest chwila milczenia, szczególnie jest to ważny moment dla nas, byśmy mogli w tym czasie przyłączyć się do tych modlitw.
Obrzęd adoracji Krzyża, który następuje zaraz po Liturgii Słowa wziął swój początek od adoracji relikwii świętego Krzyża. Odbywała się ona w Jerozolimie już w IV w. Kapłan z wielką czcią odsłania krzyż trzykrotnie intonując wezwanie: „Oto drzewo Krzyża, na którym zawisło Zbawienie świata”, wierni odpowiadają „Pójdźmy z pokłonem”. Istnieją dwa sposoby adoracji, pierwszy, w którym adorują wszyscy wierni, także asysta liturgiczna i kapłani, albo tylko sami kapłani i służba liturgiczna, a lud ma okazję przyklęknąć i ucałować krzyż zaraz po zakończeniu Liturgii. Ten drugi sposób wynika ze wzgędów praktycznych, by uniknąć wydłużenia tego wielkopiątkowego Misterium.
Liturgia Wielkiego Piątku od adoracji krzyża prowadzi do zjednoczenia z Chrystusem w Komunii św. ukazując w ten sposób, że istnieje ścisły związek pomiędzy ofiarą Chrystusa na krzyżu a Eucharystią, dlatego w tym momencie rozpoczyna się Komunia św., a po jej zakończeniu służba liturgiczna przygotowuje się do przeniesienia Najświętszego Sakramentu do Grobu Pańskiego. Około X w. powstał zwyczaj przechowywania Eucharystii na specjalnym ołtarzu przypominającym spoczynek Ciała Chrystusowego w grobie. Z czasem wprowadzono wystawienie Najświętszego Sakramentu i figurę martwego Chrystusa w dolnej części ołtarza. Boży Grób uzmysławia wielkość ofiary Zbawiciela i ciężkość grzechu, który wymagał takiego okupu. Na zakończenie Liturgii, przy wtórze kołatek, kapłan przenosi uroczyście Najświętszy Sakrament właśnie do Grobu Pańskiego, gdzie zaczyna się adoracja, która trwa nieraz przez całą noc. Zawsze w rodzinnej parafii, gdzie taka nocna adoracja miała miejsce brzmiały w uszach słowa Chrystusa z Góry Oliwnej: “Jednej godziny nie mogliście czuwać ze mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie”. Adoracja trwa aż do rozpoczęcia obchodów Wielkiej Nocy.
Wspomnieć trzeba tutaj najpierw Mszę Krzyżma, która odbywa się zawsze rano w katedrze każdej diecezji. Pod przewodnictwem biskupa wszyscy kapłani zbieraja się wspólnie na modlitwie, by odnowić swoje przyrzeczenia kapłańskie. Biskup poświęca także krzyżmo – mieszaninę oleju i balsamu, używanego podczas całego roku przy udzielaniu sakramentów chrztu, bierzmowania, święceń kapłańskich, biskupich, konsekracji kościołów i ołtarzy. Ordynariusz konsekruje też oleje chorych i katechumenów.
Obchody Triduum Paschalnego zaczynają się tego dnia wieczorem, podczas jedynej w tym dniu i sprawowanej w każdym kościele Mszy Świętej Wieczerzy Pańskiej, która jest pamiątką Ostatniej Wieczerzy, czyli ustanowienia Eucharystii, a także kapłaństwa. Uczestniczy w niej cała miejscowa wspólnota parafialna. Jezus daje nam się w tym dniu poznać jako Pokarm na życie wieczne. Zostawia nam Siebie samego w postaciach eucharystycznych, dokonując, jako Najwyższy i Wiekuisty Kapłan, pierwszego przeistoczenia, zapraszając nas wszystkich na tą Świętą Ucztę.
Podczas procesji wejścia ujmują słowa antyfony, zaczerpniętej z Listu do Galatów: „Chlubimy się krzyżem naszego Pana Jezusa Chrystusa; w nim jest nasze zbawienie, życie i zmartwychwstanie, przez niego jesteśmy zbawieni i oswobodzeni”. Ujmują one tym bardziej, że teologia tego dnia skoncetrowana na Jezusie i Jego posłuszeństwie wobec Ojca. Pamiętamy zapewne, jak po Ostatniej Wieczerzy Chrystus modlił się w Ogrójcu: „Ojcze mój, jeśli nie może Mnie ominąć ten kielich i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!”. Posłuszeństwo to zaprowadziło Go właśnie na krzyż, w którym jest nasze życie i zmartwychwstanie.
Pieknym elementem tej Liturgii jest tzw. zawiązanie dzwonów. Podczas hymnu „Chwała na wysokości Bogu” uderza się we wszystkie dzwony i dzwonki – milkną one zaraz po ukończeniu śpiewu. Jest to wymowny znak – Chrystus zostaje zdradzony i uwięziony. Do Wielkiej Soboty w Liturgii stosuje się drewniane kołatki, które zastępują radosny, miły dla ucha dźwięk dzwonków w surowe i bardziej dosadne brzmienie. Kościół wycisza się i poważnieje.
W kolekcie usłyszymy: „Wszechmogący wieczny Boże, obchodzimy pamiątkę najświętszej Wieczerzy (…) spraw, abyśmy z tak wielkiego misterium czerpali pełnię miłości i życia. (...)” Tego wieczoru to jest właśnie najważniejsze – uczyć się miłości, tej, którą daje nam Chrystus, przede wszystkim w swoim Słowie. Usłyszymy ten ważny przekaz w Ewangelii, której głównym elementem jest przykazanie miłości – obmycie nóg Apostołom. Znakiem przypominającym raz jeszcze to posłuszeństwo, które wyraża się w służbie bliźniemu, jest symboliczny obrzęd obmycia nóg, zwany „mandatum”. Nazwa ta pochodzi od łacińskiej antyfony, która przeznaczona jest do śpiewu podczas tego obrzędu, a zaczyna się słowami: „Mandatum novum do vobis”, co tłumaczy się: Przykazanie nowe daję wam. Symbol ten jest bardzo czytelny i wskazuje na uniżenie Jezusa wobec człowieka i bycie sługą. Posłuszeństwo w miłości i służbie to przesłanie tego obrzędu, który może odbywać się po homilii. Tam, gdzie wzajemna miłość i dobroć, tam każdy z nas spotka żywego i prawdziwego Boga,
Bardzo wymowna jest Liturgia Eucharystyczna, gdzie chociażby słowa Modlitwy Eucharystycznej przytaczają imiona Apostołów, którzy zasiadali razem z Jezusem do Wieczerzy, czy słowa samego Chrystusa wypowiadane przez kapłanów podczas konsekracji chleba i wina w dniu ustanowienia Sakramentu Eucharystii nabierają uroczysty i wzniosły charakter.
Kolejnym ważnym elementem Liturgii, mającym miejsce po przyjęciu komunii św. jest przeniesienie Najświętszego Sakramentu do tzw. „Ciemnicy”, czyli kaplicy bądź innego specjalnie wydzielonego miejsca w kościele. „Ciemnica” to symbol uwięzienia i oczekiwania na wyrok na Jezusa, w noc przed Jego męką i śmiercią. Najświętszy Sakrament zostaje najpiew uroczyście okadzony, po czym wyrusza procesja ze śpiewem przepięknego hymnu autorstwa św. Tomasza z Akwinu „Pange lingua gloriosi”, czyli „Sław języku Tajemnicę”. Hymn ten doskonale streszcza przeżywane obrzędy oraz tę Tajemnicę, którą pojąć można tylko wiarą i ufnością.
Gdy procesja dojdzie już na miejsce śpiewa się dwie ostatnie zwrotki tego hymnu, doskonale nam znane, czyli „Przed tak wielkim Sakramentem”. W tym momencie milkną też organy i następuje cisza, podczas której możemy czuwać przy Chrystusie adorując Najświętszy Sakrament.
Na koniec obnaża się ołtarz – zdejmuje się obrus i świece - kolejny symbol, który oznacza zakończenie wieczerzy. Ołtarz pozostaje odkryty do Wielkiej Soboty. Otwiera się także puste tabernakulum i gasi się wieczną lampkę - jest to wyraźny znak, że Jezus nie przebywa w tym miejscu, ale cierpi i oczekuje na wyrok w „Ciemnicy”. Nie trzeba więc przyklękać w tym czasie przed tabernakulum.
Rozpoczyna się noc, oczekiwanie na wyrok, który zapadnie jutro, w Wielki Piątek.
Podobnie jak Gorzkie Żale, formą pobożności wielkopostnej jest także Droga Krzyżowa, której to praktyka wyrobiła się w długiej historii Kościoła.
Oddziaływanie tych dwóch praktyk wiąże się ściśle z pobożnością ludową, ponieważ dawniej prości i ubodzy ludzie z reguły nie umieli czytać i pisać. Stąd, poprzez obrazy poszczególnych stacji Drogi Krzyżowej, a także pobożne pieśni śpiewane z pamięci mogli odczuć chęć nawrócenia, miłości do bliźniego, a także cenę życia, którą zapłacił Jezus dokonując naszego odkupienia.
To wielkopostne nabożeństwo ma swoją genezę u zakonów żebraczych, takich jak cystersi, franciszkanie, czy dominikanie, którzy rozprzestrzeniali się licznie od mniej więcej XII w. w Europie, proponując nowe formy ewangelizacyjne. Prosty lud chętnie je podejmował, zwłaszcza, że poprzez zastosowanie ludowego języka oraz posługiwanie się ich mentalnością doświadczali działania Bożej obecności. W ten sposób powstały nabożeństwa, pieśni ludowe, jasełka, czy tradycja szopek bożonarodzeniowych.
Sytuacja XII-wiecznej Europy, która w wyniku wypraw krzyżowych dopiero co zdobyła Jerozolimę, dała możliwość udania się do samej Jerozolimy, aby przejść szlakiem krzyżowej męki Jezusa i w ten sposób odwdzięczyć się Bogu, prosząc o wybaczenie za grzechy własnego życia lub bliskich. Nie wszystkich jednak było stać by się tam udać, szczególnie poszkodowany był tu ubogi lud wierny. Franciszkanie wyszli im na pomoc tworząc tzw. Drogi Krzyżowe, początkowo w pobliskich miejscach pątniczych, do których udawano się podczas szczególnych uroczystości, a później w samych parafiach. Do dziś przecież takim miejscem jest Kalwaria Zebrzydowska, gdzie co roku w Wielki Piątek gromadzi się około 100 tysięcy wiernych, chcących przeżyć to misterium.
W oparciu o Pismo św. utworzono 14 (czasem 15) stacji drogi krzyżowej Chrystusa, wspominając podczas każdej z nich ważniejsze momenty. Mamy więc przygotowanie się Jezusa do męki, biczowanie, niesłuszne oskarżenie, spotkanie z Matką i innymi ludźmi, jego upadki pod ciężarem krzyża, obnażenie z szat, samo ukrzyżowanie, agonię i złożenie do grobu. Czasami na końcu dodawano stację pustego grobu, czyli zmartwychwstania Chrystusa, by samo nabożeństwo nie przyjęło charakteru deprymującego, ukazując szczęśliwy koniec i owoc tej męki. Wszystkie te stacje były szkicowane, rysowane, malowane, ryte lub rzeźbione na pergaminie, papierze, płótnie, drewnie, miedzi czy innym dostępnym materiale i umieszczone w obejściach kościoła, a z czasem w samych kościołach. Podczas poszczególnych stacji nie tylko rozważano konkretne momenty z drogi krzyżowej, ale także odnoszono je do aktualnego życia i sytuacji. W tej postaci celebrujemy dziś Drogę Krzyżową w naszych kościołach w każdy piątek Wielkiego Postu, jako że Jezus umierał właśnie w Wielki Piątek.
Droga krzyżowa i Gorzkie żale stały się niezastąpionymi nabożeństwami wielkopostnymi, pozwalającymi wiernym pobudzić ich serca do żalu i nawrócenia oraz do miłosnej wdzięczności za dar odkupienia Chrystusa. Jeśli ktoś uważa, że te formy są zbyt proste i naiwne (choć jest w tym trochę prawdy, stosują one bowiem staropolski archaiczny język i odzwierciedlają mentalność ludową), to jednak nie ma dziś lepszych form przeżywania Męki Pańskiej i przygotowania się do przeżywania świąt wielkanocnych. Tym bardziej powagi dodaje fakt, że nabożeństwa te wpłynęły znacznie na rozwój duchowy naszych przodków. Jak jest dzisiaj? Czy pokolenia, które przyjdą po nas będą umiały odnaleźć się w tych wielowiekowych tradycjach?
Korzystałem z artykułu ks. R. Gronia zamieszczonym w serwisie opoka.org.pl
“Żal duszę ściska, boleść serce czuje, gdy słodki Jezus na śmierć się gotuje”, “Jezu mój we krwi ran Swoich – obmyj duszę z grzechów moich!” i wreszcie “Oby się serce we łzy rozpływało, że Cię mój Jezu sprośnie obrażało”. Czy istnieją na tym świecie słowa, które bardziej dobitnie wyrażają nasz grzech, zaniedbanie, żal, skruchę i chęć poprawy? Czy są takie słowa, które z tak wielką nostalgią I w połączeniu z prznikającą muzyką bardziej potrafią opisać tę straszną mękę i śmierć? Czy istnieje jakikolwiek inny pasyjny tekst będący na ustach pokoleń od kilkuset lat, zachowujący tradycyjne, staropolskie brzmienie? Takie właśnie są Gorzkie Żale. Po raz pierwszy odprawione zostały 13 marca 1707 roku w kościele św. Krzyża w Warszawie, dzięki staraniom Zgromadzenia Zakonnego Księży Misjonarzy, którzy opracowali strukturę i tekst. W tym samym roku zostały wydane drukiem pod tytułem, który szczątkowo się zachował: “(…) żałosne Męki Syna Bożego (…) rospamiętywanie”. Nabożeństwo pasyjne bardzo szybko zdobyło popularność, więc wprowadzono je stopniowo do kościołów Warszawy, a następnie w całej Polsce, stąd dziś cecha charakterystyczna Gorzkich Żali, które są nabożeństwem typowo polskim. Melodia nabożeństwa jest oryginalna, aczkolwiek przez niedopatrzenie i niedopilnowanie materiału nutowego przez prowadzących śpiew, praktycznie w każdej parafii melodie różnią się między sobą. Rozważanie tekstu Gorzkich Żali jest połączone z wystawieniem i adoracją Najświętszego Sakramentu. Treść nabożeństwa podzielić możemy na 3 części: Ból i smutek Chrystusa w Ogrójcu aż do oszczerstwa przed sądem, wydarzenia od niesłusznego oskarżenia do ukoronowania cierniem i pełna boleści, rozgoryczenia i stopniowej agonii Droga Krzyżowa Jezusa. Części te śpiewa się w poszczególne niedziele Wielkiego Postu. Nabożeństwo zaczyna się Pobudką, czyli zbudzeniem intencji i własnej duszy, kierujemy nasze myśli, uczucia, nasze radości i smutki, niepowodzenia i ból na Golgotę. Następnie ma miejsce kazanie pasyjne, skłaniając do refleksji nad cierpieniem Chrystusa. Po kazaniu ma miejsce wystawienie Najświętszego Sakramentu i chwila cichej adoracji, po której prowadzący czyta za co ofiarować będziemy te rozważania oraz które wydarzenia związane ze śmiercią Jezusa będziemy przeżywać. Następuje śpiew Hymnu, który za zadanie ma wzbudzić żal i świadomość naszego postępowania. Po hymnie następuje Lament nad Cierpiącym Chrystusem oraz Rozmowa Duszy z Matką Bolesną, ukazująca niesamowity dialog naszej duszy z Matką Najświętszą, u której przejawia się wielka miłość do Syna. Ten fragment jest tak skonstruowany, że tradycją już jest śpiewanie go z podziałem na role, mężczyźni dialogują z kobietami, które na czas śpiewu wcielają się w rolę Matki Bożej. Trzykrotne “Któryś za nas cierpiał rany” podsumuwujemy nasze rozważania i prosimy o Boże błogosławieńswto pieśnią eucharystyczną. W naszej parafii nabożeństwo Gorzkich Żali kończy się ucałowaniem relikwii drzewa Krzyża Świętego. W niektórych parafiach schemat odprawiania teo nabożeństwa pasyjnego na pewno się różni, sam pamiętam, że w mojej rodzinnej parafii zaraz po zakończeniu śpiewało się jeszcze Suplikacje i inne, lokalne pieśni.
Tak więc co niedzielę o godz. 17.00 mamy niebywałą okazję przeżyć coś niesamowitego, coś, dzięki czemu z kościoła na pewno wyjdziemy bardziej świadomi i otwarci na chęć nawrócenia. Warunek? Trzeba chcieć. Tylko tyle i aż tyle. Czy pójdziemy za Chrystusem?
W I Niedzielę Wielkiego Postu mogliśmy pomiędzy Mszami św. adorować Najświętszy Sakrament. Dla nas to nic nowego, bo przecież w ciągu całego tygodnia codziennie trwa adoracja, ale z pewnością nie każdy z nas wie, skąd wzięła się taka tradycja, praktykowana na początku Wielkiego Postu. Współcześnie czterdziestogodzinne nabożeństwo jest stopniowo zapominane. Najczęściej służy jedynie jako „wstęp” do Wielkiego Postu. Ma jednak bardzo bogatą i długą tradycję. Już w 1539 r. papież Paweł III pisał, że powstało, aby „ułagodzić gniew Boga, spowodowany występkami chrześcijan, oraz aby udaremnić wysiłki i machinacje Turków, dążących do zniszczenia chrześcijaństwa”.
Czterdziestogodzinne nabożeństwo bywało nazywane Quarant Ore (lub Quarantore), z j. łacińskiego od quarant – „czterdzieści” oraz hora – „godzina”. Najkrócej mówiąc, polega na nieustannej, trwającej czterdzieści godzin modlitwie przed uroczyście wystawionym Najświętszym Sakramentem. Jest to więc nabożeństwo eucharystyczne i powinno się zarówno zaczynać, jak i kończyć Mszą św. Istnieją nawet specjalne, uroczyste Msze, połączone z procesją z Najświętszym Sakramentem, przewidziane na początek i koniec czterdziestogodzinnego nabożeństwa. Adoracja trwała 40 godzin przede wszystkim dla upamiętnienia czasu, jaki według tradycji ciało Zbawiciela było złożone w grobie. Ale liczba 40 jest często wymieniana w Biblii i zawsze oznacza święty czas: przed rozpoczęciem nauczania Jezus przebywał na pustyni przez 40 dni, tyle samo czasu padał deszcz w trakcie potopu, Żydzi błąkali się na pustyni przez 40 lat. Współcześnie jednak oficjalne dokumenty liturgiczne mówią nie tyle o „czterdziestogodzinnym nabożeństwie”, co o dłuższej adoracji, bez określania czasu jej trwania. Termin zachował się w praktyce duszpasterskiej i najczęściej – zwłaszcza w Polsce – określa się nim adorację, odbywającą się albo w trzy kolejne niedziele przed Wielkim Postem, albo w niedzielę, poniedziałek i wtorek przed Środą Popielcową. Nie jest jednak związane wyłącznie z tym okresem liturgicznym. Zachęca się również, by urządzać je w adwencie, czy przed istotnymi momentami dla danego kościoła lokalnego. W niektórych miastach, np. Rzymie, Mediolanie czy Paryżu, było dawniej sprawowane bez ustanku w kolejnych kościołach: gdy tylko kończyło się w jednym miejscu, rozpoczynane było w następnym. Starano się też, by adoracja trwała dzień i noc, nieprzerwanie czterdzieści godzin. Nie ma pewności co do tego, kiedy powstało czterdziestogodzinne nabożeństwo, ani kto je zapoczątkował. Najprawdopodobniej, jego korzenie można odnaleźć już w średniowiecznym zwyczaju przenoszenia Najświętszego Sakramentu do Grobu Pańskiego właśnie na czterdzieści godzin. Wiadomo też, że w 1527 r. w Mediolanie, bractwo związane z kościołem Świętego Grobu zorganizowało trwające tyle samo czasu uroczyste wystawienie Najświętszego Sakramentu. W 1537 r., również w Mediolanie rozpoczęto nieprzerwaną adorację Najświętszego Sakramentu, odbywającą się po kolei w różnych kościołach. Dwa lata później, papież Paweł III wyrażając oficjalną zgodę na to nabożeństwo, komentował je słowami przytoczonymi przeze mnie na początku. Wiadomo też, że podobne nabożeństwa organizował w Rzymie św. Filip Nereusz, zaś św. Ignacy Loyola bardzo zachęcał do urządzania w czasie karnawału trwających dwa dni lub czterdzieści godzin wystawień Najświętszego Sakramentu, jako przebłaganie za grzechy. W XVI w. uroczyste wystawienia Najświętszego Sakramentu, trwające najczęściej czterdzieści godzin, organizowane były przeważnie w sytuacjach publicznych katastrof czy niebezpieczeństwa. W 1731 r. papież Klemens XII wydał chyba najistotniejszą instrukcję regulującą sposób odprawiania czterdziestogodzinnego nabożeństwa, znaną później jako “Instructio Clementina”. Jest to jeden z najdokładniejszych i najbardziej szczegółowych dokumentów dotyczących nabożeństw. Na przykład, według tej instrukcji, w trakcie czterdziestogodzinnego nabożeństwa Najświętszy Sakrament zawsze miał być wystawiony na głównym ołtarzu, wszelkie rzeźby, obrazy i relikwie, znajdujące się w otoczeniu ołtarza, miały być usunięte lub zakryte. Przy ołtarzu, na którym był wystawiany Najświętszy Sakrament, nie mogła być w tym czasie odprawiana żadna msza, w trakcie zaś tych, które są sprawowane przy bocznych ołtarzach, nie można używać dzwonków (przed Soborem Watykańskim II nie można było sprawować Mszy św. w kilku intencjach, można było natomiast je odprawiać jednocześnie przy każdym dostępnym ołtarzu w kościele). W świątyni musiała panować skupienie i cisza. Na początek i zakończenie wystawienia należało sprawować Mszę o Najświętszym Sakramencie, a w trakcie procesji odbywających się po początkowej i końcowej Mszy miała być śpiewane litania do wszystkich świętych. Pomimo, że Instrukcja już nie obowiązuje, to na niej właśnie są oparte również współczesne obrzędy wystawień Najświętszego Sakramentu. W Instrukcji opisane są m.in.: okadzanie hostii na określone słowa pieśni „Tantum Ergo” („Przed tak wielkim sakramentem”), użycie ozdobnej kapy przez kapłana niosącego monstrancję, czy błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. Z czasem Quarant Ore zaczęło być sprawowane w mniej uroczystej oprawie, a ze względów praktycznych zrezygnowano z wymogu, by odbywało się nieustannie dniem i nocą. Do dziś nabożeństwo to pozostało związane właśnie z okresem rozpoczęcia Wielkiego Postu i ma współcześnie charakter głównie pokutny oraz przebłagalny za grzechy popełnione przez chrześcijan. Co istotne, jest wynagrodzeniem za winy nie tylko nas samych uczestniczących w adoracji, ale wszystkich współwyznawców. Traktuje się to nabożeństwo również jako chroniące przed złem, pokusami i wszelkimi niebezpieczeństwami. Jednak, jak w przypadku każdej adoracji Najświętszego Sakramentu, ma przede wszystkim służyć pogłębieniu wiary i umocnieniu relacji z Bogiem.
Korzystałem z artykułu zamieszczonego na stronie internetowej Sanctus.pl
Jeszcze trzy dni pozostały do rozpoczęcia czasu pokuty, szczerego nawrócenia, pójścia za Chrystusem Drogą Krzyżową, by jeszcze ściślej się z Nim zjednoczyć. U progu nowego okresu liturgicznego uświadamiamy sobie stan własnej duszy, naszą małość, słabość i grzeszność.
W Środę Popielcową na naszych głowach znajdzie się popiół – symbol kruchości ziemskiego życia i pragnienie przeżycia czasu Wielkiego Postu z Chrystusem. Ten pokutny charakter przejawia się także w liturgii. Milknie radosny hymn „Chwała na wysokości Bogu” i śpiew „Alleluja”, znikają wszelkie ozdoby wokół ołtarza, jak np. kwiaty, zanikają uroczyste dźwięki organów, ograniczając się jedynie do akompaniamentu podczas śpiewów, a Liturgia Słowa stawia nam przed oczy trudną i bolesną drogę, którą szedł Chrystus, by przynieść światu zbawienie oraz przygotowuje nas do przeżywania Tajemnicy Zmartwychwstania. Liturgia tego czasu dzieli się na dwa okresy – pokutny, w którym czytania i śpiewy wskazują na czynienie pokuty, postu i wstrzemięźliwości, oraz pasyjny, który rozpoczyna się od 5 niedzieli Wielkiego Postu. Wtedy będziemy mogli poczuć bezpośrednią bliskość cierpiącego Chrystusa. Szczere rozeznanie nad naszym życiem pomagają odkryć coroczne rekolekcje wielkopostne, a wyruszenie z naszym krzyżem doświadczeń z Cierpiącym Zbawicielem w Jego Drodze Krzyżowej to okazja do głębokiej rewizji naszego życia. Prawdziwą miłość naszego Pana, a także naszą słabość możemy odkryć w bardzo głębokich tekstach Gorzkich Żali, które będziemy śpiewać w każdą niedzielę. Mękę Chrystusa rozważać będziemy też śpiewając Godzinki o Męce Pańskiej w każdą niedzielę rano. Rozważanie Męki Pańskiej ma nam uświadomić wielką miłość Pana Jezusa do każdego z nas i fakt, iż na naszej drodze krzyżowej nie jesteśmy sami. On jest zawsze z nami, nawet jeśli nasze życie tak bardzo różni się od przykładu, jaki On nam daje.
Jak widzimy, Wielki Post daje nam mnóstwo możliwości nawrócenia, każdy znajdzie coś dla siebie.
Przez najbliższy czas w felietonach zajmiemy się nabożeństwami wielkopostnymi, skąd się wzięły, jak możemy z nich skorzystać i o czym warto pamiętać w nich uczestnicząc. Od 4 niedzieli Wielkiego Postu objaśnię specyfikę i sposób, w jaki będziemy przeżywać dni Triduum Paschalnego.
Niech ten Święty Czas rozważań, zmagania się z własnymi słabościami, kontemplowania miłości Pana Boga i odkrywania w sobie daru tej cnoty będzie owocnym dla nas i dla naszych bliskich. Niech pragnienie nawrócenia pomoże nam w otwarciu się na innych, tych, z którymi budujemy Kościół - nasz wspólny dom.
Dlaczego człowiek wierzący powinien śpiewać w czasie Mszy św.? Bo śpiew religijny jest uzewnętrznieniem wiary. Pieśń to także modlitwa. Śpiewana zaś modlitwa ułatwia nam zapamiętanie jej tekstu, pozwala na zatrzymanie przez chwilę w sobie jej przesłania. Śpiew to także przemawianie do Boga. W zależności od treści pieśni przybiera charakter uwielbienia, hołdu, błagania o pomoc, o opiekę czy o przebaczenie grzechów. Innym razem ta śpiewana modlitwa jest pełna liryzmu, radości, ufności czy pogody ducha. Uogólniając, możemy stwierdzić, że śpiew religijny jest po prostu rozmową z Bogiem, gdyż każdy śpiew to mowa, tyle tylko, że w innej formie. Z pewnością śpiew i muzyka są wytworem sztuki, są językiem uczuć i odczuć, naturalnym sposobem budzenia bliskości i wspólnoty między nami. W śpiewie religijnym pobudzamy naszą wiarę. Śpiewając wyznaję, że wierzę, w Kogo wierzę, Komu wierzę i jak wierzę.
Śpiew religijny, poza tym “boskim” wymiarem ma także ludzki charakter. Jest on muzycznym środkiem porozumiewania się ludzi między sobą. Razem śpiewamy te same teksty i melodie. Wspólna czynność zbliża, jednoczy, a nawet godzi skłóconych. Razem wyrażamy naszą wiarę, radość i wolność. Głos jednego jest potwierdzony głosami innych. Z wielu serc, z wielu ust – jeden chór.
Liczne dokumenty Kościoła przypominają, że każda liturgia, jeśli jest połączona ze śpiewem, zawsze na tym zyskuje. Celebracja staje się wówczas bardziej namaszczona, okazała. Poprzez śpiew podkreślony zostaje uroczysty charakter zgromadzenia litugicznego. Wspólny śpiew umacnia także społeczny i wspólnotowy charakter liturgii. Harmonia śpiewu pogłębia harmonię serc. Ta jednocząca rola śpiewu pozwala zauważyć, że nikt nie jest “samotną wyspą”. Mamy wtedy świadomość bycia razem. Dotyczy to wykonywania zarówno samych pieśni religijnych/liturgicznych, jak i też melodyjnego, choć krótkiego zazwyczaj dialogowania z celebransem.
Warto też zauważyć, że wszelki śpiew i muzyka kościelna mają zawsze charakter kultyczny. Są one bowiem wyrazem czci składanej Panu Bogu. Każda celebracja liturgiczna jest kultem, czyli hołdem stworzenia wyrażanym Stwórcy. Dokonujemy tego poprzez pełne, czynne i świadome uczestniczenie
w każdej liturgii, a we Mszy św. w sposoób szczególny. Nasz mszalny śpiew jest zatem jednym ze sposobów pełniejszego uczestniczenia w liturgii eucharystycznej. Czy skorzystamy?
Ks. J. Stefański
Niektórzy z nas nie potrafią wyobrazić sobie Mszy św. bez ich udziału. Już, gdy kapłan polewa głowę dziecka wodą święconą organy intonują wraz z ludem uroczyste „Chwała Ojcu, i Synowi, i Duchowi Świętemu”, potężnymi tonami brzmią podczas Liturgii Sakramentu Małżeństwa, wlewając radość do wnętrza kościoła i do serc uczestników ślubnej ceremonii, a także łagodnym i poważnym brzmieniem łagodzą ból i smutek oddających ostatnią posługę swoim najbliższym. Barwy organów podkreślają tęsknotę pieśni adwentowych, ich radosny dźwięk towarzyszy śpiewowi kolęd, z kolei wraz z przeżywaniem okresu Wielkiego Postu płaczą, wraz z lamentem pieśni pokutnych i pasyjnych, a potem, w Wielki Piątek milczą, by z wielkim majestatem zabrzmieć podczas wielkanocnego Alleluja. Organy od dzieciństwa towarzyszą nam podczas większości nabożeństw w naszej świątyni, ale jak to się stało, że właściwie znalazły się w kościele?
Wiadomo na pewno, że zostały skonstruowane w Aleksandrii w III w. p. n. e. przez Ktesibiosa, ówczesnego greckiego matematyka i mechanika, który swoim wynalazkiem zastąpił prototyp organów, jakim były zasilane przez ludzkie płuca pasterskie piszczałki, czy Fletnia Pana. Ciśnienie powietrza w instrumencie przez niego wybudowanym regulowane było za pomocą zbiornika wody. W bliżej nieokreślonym czasie zbiornik ten zastąpiono skórzanym miechem sprężającym powietrze, i tak jest do dzisiaj. Od tamtej pory na przestrzeni wieków trwała ewolucja techniki gry na organach, a także sposobu ich budowy, ponieważ każda epoka przynosiła z sobą nowe poglądy, nurty czy zastosowania techniczne.
Do kościoła organy oficjalnie weszły już w 666 roku dekretem papieża Witaliana, jednak można odnaleźć informacje, że w kościołach organy ustawiano już wcześniej. Wtedy były to niewielkie instrumenty przenośne, jednogłosowe, z kilkunastoma piszczałkami. Z kronik dowiadujemy się, że w angielskim opactwie Winchester w X w. wybudowano organy składające się już z 400 piszczałek i dwóch klawiatur. Podkreślić trzeba, że zastosowanie organów w tamtym czasie w kościele znacznie różniło się od tego, z czym kojarzą nam się dziś, czyli akompaniowaniu śpiewowi wiernych. Wtedy znacznie dominował chorał gregoriański – własny, tradycyjny śpiew Kościoła. Wraz z wejściem organów do świątyń powstała technika alternatim, polegająca na tym, iż podczas śpiewu chorału organy milczały, a gdy mnisi skończyli jedną z fraz podczas śpiewu - organy grały. Od tamtej pory powstawały utwory organowe przeznaczone do naprzemiennego śpiewu i gry, nierzadko pozwalające skończyć organiście grę w odpowiednim momencie, w zależności od tzw. akcji liturgicznej. Wykorzystywano to np. w częściach stałych Mszy św. Sobór Trydencki w jednym ze swoich postulatów zatwierdził tę technikę podczas Liturgii. I tak naprzemienne „współzawodniczenie” śpiewu i organów przetrwało całe wieki po to, by połączyć się w jedną całość. Dziś te dwa elementy są nierozłączne jeśli chodzi o śpiew liturgiczny właśnie z towarzyszeniem organów. Na ten temat mówi punkt 120 konstytucji o liturgii świętej Soboru Watykańskiego II: „W Kościele łacińskim organy piszczałkowe należy mieć w wielkim poszanowaniu jako tradycyjny instrument muzyczny, którego brzmienie potęguje wzniosłość kościelnych obrzędów, a umysły wiernych porywa ku Bogu i rzeczywistości nadziemskiej”. Stąd tak ważna rola organów w obrzędach liturgicznych. Doniosłości tej roli podkreśla fakt, że przed oddaniem każdych organów pisczzałkowych do użytku nalęzy je uroczyście poświęcić, tak by służyły na chwałę Boga i ku uświęcaniu ludzi.
Wraz z procesem zatrudniania dobrych organistów konstruowano nowe, lepsze instrumenty. W Polsce z tamtego czasu zachowały się dwa instrumenty, w Olkuszu z 1612 r. i w Kazimierzu Dolnym z 1620 r. Wcześniej pojawiła się klawiatura nożna, dotychczas organy posiadały tylko klawiaturę do gry rękami. Z najstarszej wzmianki o budowie organów z klawiaturą nożną dowiadujemy się, że w 1381 r. organmistrz Wanc z Żywca zbudował organy z pedałem w kościele parafialnym w Kętach. Prawdziwy rozkwit budownictwa organowego przypada na okres baroku, gdzie organy liczyły już kilkadziesiąt barw głosowych, nieraz 3 manuały i kilka tysięcy piszczałek, zamkniętych w ozdobnych, bogato zdobionych szafach. Z tego okresu zachowały się wspaniałe utwory organowe, które pisano na coraz bardziej udoskonalone instrumenty. Na naszym terenie w duchu baroku w całości zachowały się organy Kuttlera w kościele ewangelickim w Białej z 1848 r.
Prawdziwą innowację w budownictwie organowym przyniósł romantyzm. Barokowe, jasne brzmienie głosów zastąpiono głosami o ciemnej, ciężkiej barwie, produkowano głosy w brzmieniu naśladujące instrumenty orkiestry symfonicznej, stąd używana często nazwa „organy symfoniczne”. Mechaniczna traktura gry, czyli mechanizm połączenia klawisza z piszczałką została zastąpiona trakturą pneumatyczną, a gdy do kościołów wprowadzono prąd elektryczny – elektropneumatyczną. Ilość barw głosowych organów romantycznych dochodziła już do 100, obsługiwało je od 3 do nawet 5 klawiatur. Oczywiście wielkość instrumentu zależała od kubatury danego kościoła. Wszechstronność brzmienia organów symfonicznych spowodowała, że zaczęto budować je w miejscach innych niż sakralne, w salach koncertowych, szkołach muzycznych, teatrach, czy w zamkach i pałacach. Z tego czasu, z 1896 r. pochodzą ośmiogłosowe organy zbudowane w naszym kościele, a także w pobliskim kościele Zbawiciela czy katedrze św. Mikołaja.Tak więc historia organów pokazuje nam szerokie możliwości głosowe i techniczne tego zacnego instrumentu, który ze względu na różnorodność barw głosowych bywa nazywany „królem instrumentów”. Ilekroć słyszymy potężny dźwięk organów pamiętajmy o bogatej historii tego instrumentu.
Korzystałem z artykułu M. Machury „Organy w służbie Liturgii”
O tym jak bardzo zmieniła się kultura śpiewania możemy przekonać się każdego dnia. Kto z nas nie pamięta rodzinnych spotkań, wyjazdów czy ognisk bez śpiewu? Pójdźmy dalej, kto z nas nie pamięta opowiadań dziadków, jak to przy pracy w polu ludzie śpiewali pieśni ludowe, pieśni religijne lub godzinki? Kto z nas nie pamięta z lekcji historii, lektur polskich lub z filmów odzwierciedlających życie ludzi, choćby w XIX w., gdzie w każdym dworze stał fortepian, cymbały, lub inny instrument, którym akompaniowano do śpiewu? Dzieła wybitnych pisarzy, artystów, w połączeniu z muzyką stały się czymś, co połączyło Polaków na długie lata zaborów i późniejszych wojen. Co dziś z tego pozostało? Dlaczego niektórzy z wiernych wciąż milczą w kościele?
Zanika dziś sposób komunikacji, jakim jest śpiew. Ba! Sposób komunikowania się sprowadził się dziś do obrazków, które, parafrazując znaną reklamę, wyrażają „więcej, niż tysiąc słów”. A przecież poprzez słowa możemy wyrazić swoje uczucia, swoje zdanie. Pan Bóg w świętych tekstach też się z nami komunikuje, chce nam coś powiedzieć, i odwrotnie – to my chcemy też Panu Bogu coś powiedzieć. Dlaczego tak mało osób w tę komunikację się angażuje? Myślę, że jedną z odpowiedzi jest czas. Pośpiech to cecha współczesnego świata i mocne spłycenie rzeczywistości. Ciągle nam się śpieszy, przekładając to także na sferę Kościoła. Chcemy zredukować czas Liturgii do 45 minut, śpiew na wejście nie może mieć więcej niż 2 zwrotki, w przeciwnym razie organista „bombardowany” jest nerwowymi spojrzeniami, dziękczynienia po komunii św. lepiej żeby w ogóle nie było, a pieśni na zakończenie nie śpiewa już połowa kościoła, bo druga część wiernych jest już na parkingu przy samochodzie. Traktując Mszę św. i śpiewy w sposób „teatralny” z Kościoła nie wyniesiemy nic. Nie ma nic bardziej smutniejszego, jak posępni, milczący chrześcijanie na niedzielnej Liturgii, stojący ze spuszczoną głową, ukradkiem spoglądając na zegarek.
A przecież Msza św. to czas dla każdego człowieka. Czas, w którym może się zatrzymać, pomyśleć nad Słowem Bożym czytanym z Pisma Św., zanurzyć się w śpiewanych od wieków jak i współczesnych tekstach, które stają się wspaniałym komentarzem do czynności liturgicznych. Wreszcie czas, w którym może spotkać się ze Zbawicielem świata. Bierzmy więc odpowiedzialność za nasze usta, wczytujmy się w śpiewane pieśni, odpowiedzi, aklamacje, psalmy, pamiętając, że Msza św. jest w istocie dziełem Pana Boga dla człowieka. Bądźmy świadomi tego, co spotykamy i Kogo spotykamy w kościele, to ułatwi nam przeżycie nie tylko dnia spotkania z Chrystusem w Komunii św., ale też każdego dnia w naszym życiu.
W kościele chór kojarzy nam się z organami, bo przecież gdzie indziej one się znajdują, jak nie na chórze? Racja, chór to balkon nad głównym wejściem do kościoła, bądź też w innym miejscu, gdzie zazwyczaj stoją organy. Chór to także bracia zakonni, którzy w klasztorach zbierają się w stallach by śpiewać i odmawiać brewiarz. Wreszcie chór, to zespół śpiewaczy, który swoim śpiewem ubogaca Liturgię, a że śpiew jest integralną częścią Liturgii, o czym mówiliśmy, zadanie chóru jest bardzo ważne.
Chóry początkowo rozwijały się wyłącznie w kościołach. Dopiero w okresie baroku pojawiają się chóry świeckie. Trzeba przy okazji uściślić, że przez wiele stuleci prawie cała profesjonalna muzyka, podobnie jak i inne dziedziny kultury i sztuki skupiała się wokół Kościoła, a ten poza nielicznymi dworami królewskimi i książęcymi był jej mecenasem.
W Polsce zespoły chóralne zaczęły powstawać już w okresie średniowiecza, choć prawdziwy rozkwit widać dopiero w okresie renesansu. Chór śpiewaków nosił wtedy miano "kapeli". Były to kapele katedralne i klasztorne, które w swoim składzie posiadały tylko mężczyzn. Przykładem może być kapela rorantystów na Wawelu, która od 1543 r. jako chór męski przetrwała aż do 1872 r. W XVIII w. powstawały małomiasteczkowe kapele brackie oraz miejskie, które wykonywały również muzykę religijną. Szczególny rozwój chórów kościelnych, zwłaszcza amatorskich, nastąpił w XIX w. Od dawna i jeszcze wtedy istniało w Kościele przekonanie, że w chórach kościelnych mogą śpiewać tylko mężczyźni, co najwyżej chłopcy. Tak też przez wiele stuleci chóry chłopięco-męskie odgrywały pierwszoplanową rolę w polifonicznej muzyce liturgicznej. Dziś również z dużym powodzeniem tego rodzaju chóry udzielają się w liturgii, podnosząc poziom sprawowanych obrzędów.
Dopiero w 1955 r. papież Pius XII, nauczając w encyklice "Musicae Sacrae Disciplina", określa ważne miejsce niewiast w uprawianiu muzyki liturgicznej. W trzy lata później Watykańska Kongregacja Obrzędów wydaje Instrukcję o muzyce sakralnej i liturgii, w której zachęca, "aby kościoły katedralne i przynajmniej parafialne oraz inne znaczniejsze posiadały zespół śpiewaków, który może sprawować prawdziwą służbę pomocniczą(...)"
Jakie zadania stoją przed śpiewającymi w Kościele chórami? Na pewno nie bez znaczenia pozostaje tu troska o rozwój kultury. Liturgia jest nie tylko rzeczywistością należącą do porządku wiary, ale ważnym elementem ludzkiej kultury. Między liturgią i kulturą istnieje silny związek. Kultura tworzy liturgię w jej zewnętrznym kształcie, a liturgia jest źródłem inspiracji dla twórców kultury, które mają być zarazem dziełem sztuki. Śpiew chóru w liturgii powinien zapewnić obecność artystycznego piękna, stworzonego w ciągu wieków i tworzonego dla liturgii nadal. Jest to piękno zrodzone z natchnienia wiary. Chór poprzez śpiew uczestniczy w głoszeniu Dobrej Nowiny o zbawieniu. Kolejnym więc zadaniem chóru będzie z całą pewnością przepowiadanie Słowa Bożego. Słowo właśnie jest elementem formotwórczym kompozycji polifonicznej; tekst zawsze był źródłem inspiracji kompozytorów, znajdują się w nim podstawowe wskazówki interpretacji muzycznej. Poprzez tekst dokonuje się przekaz wiary. W świetle tych prawd jawi się bardzo ważny postulat, który wymagać będzie dobrej techniki śpiewania, gdzie czytelność tekstu będzie jednym ze sprawdzianów umiejętności wokalnych tak solisty, jak i chóru. Właśnie oddziaływanie na wiernych, aby mogli lepiej przeżywać święte tajemnice oraz dobro duchowe samych członków chóru, to kolejne z najważniejszych zadań śpiewaków. To ostatnie stwierdzenie wyraża się w trosce Kościoła, by członkowie chóru nie stanowili grupy "wyłączonej" - ani lepszej, ani gorszej - ze społeczności wiernych. Mają oni stać na czele ludu i go reprezentować. Jednocześnie razem z całym zgromadzeniem winni uczestniczyć także w życiu sakramentalnym, np. w Komunii św.
Innym zagadnieniem, które wymaga omówienia, jest dobór repertuaru, który ma być wykonywany przez zespół śpiewaków, jakim jest chór. Istnieje jeszcze przekonanie, iż chór swoim śpiewem powinien wypełnić wszystkie "wolne miejsca" w czynnościach liturgicznych. Oczywiście, odbywa się to ze szkodą dla wiernych, którzy w takim wypadku zostają zepchnięci do roli słuchaczy i biernych uczestników liturgii, niemniej jednak mogą rozważać śpiewane teksty i kontemplować je.
Wielu uważa, że chór powinien wykonywać repertuar wyłącznie tradycyjny. Inni preferują utwory nowe, najczęściej w języku narodowym, stawiając na pierwszym miejscu zrozumiałość tekstów. Prawda jednak w tym wypadku wydaje się być pośrodku. Z bogatego skarbca muzyki należy wydobywać rzeczy stare i nowe. Pozwoli to z jednej strony przywoływać do życia dawną i czcigodną tradycję muzyczną, a jednocześnie zachęci kompozytorów współczesnych do tworzenia nowych, wartościowych dzieł, a przez to uniknąć skostnienia liturgii.
Należy dodać, że repertuar chóru nie powinien ograniczać się wyłącznie do wykonywania utworów wielogłosowych. Jeżeli zespół ma przewodzić ludowi, wówczas powinien też dobrze znać repertuar ludu: dialogi i aklamacje, msze jednogłosowe, pieśni kościelne itp. Ważny jest też dobór odpowiednich utworów w zakresie tematyki przeżywanej uroczystości czy święta. Dopiero wówczas chór można uważać za nauczyciela i przewodnika wiernych w śpiewie. Niestety, jeszcze często śpiewacy nie czują się reprezentantami wiernych, ale raczej chcą być wykonawcami we własnym imieniu, których lud ma słuchać i podziwiać. Dlatego chór powinien wykazywać pewną elastyczność w doborze repertuaru i tak śpiewać, aby liturgia była przepojona przede wszystkim atmosferą prawdziwego piękna, głębokiej modlitwy i skupienia.
Tak podsumowując na koniec, gdy czytam o tym, jak kiedyś to właśnie tylko mężczyźni uczestniczyli w śpiewie jako chór, wykonując m.in. chorał gregoriański, to myślę, że może i dziś nasi panowie, patrząc na bogatą przeszłość takich zespołów skuszą się, by swoim śpiewem towarzyszyć Liturgii? Chętnych zapraszamy na próbę chóru, na pewno warto skorzystać.
Korzystałem z artykułu Ks. M. Klimka zamieszczonego w "Niedzieli" wyd. 18/2003
Po Modlitwie wieńczącej obrzęd komunii św. następuje błogosławieństwo kapłana, a wcześniej pozdrowienie wiernych słowami ”Pan z wami – I z Duchem Twoim”, które kolejny raz uświadamiają nam Kto jest wśród nas tu, gdzie dwaj lub trzej są zgromadzeni w Jego Imię. W czasie wyjątkowych Świąt i Uroczystości kapłan przewodniczący Liturgii używa uroczystej formy błogosławieństwa, a na każde z tych wezwań odpowiadamy z wiarą i ufnością: Amen. Następnie odpowiedzią “Bogu niech będą dzięki” wyrażamy wdzięczność Bogu za spotkanie w Jego domu, za to, że mogliśmy się zgromadzić w Jego Imię i celebrować Święte Obrzędy. Msza Święta zazwyczaj kończy się wspólnym śpiewem, nierzadko zakończonym uroczystym postludium organowym. Tu należy podkreślić szczególnie, że koniec Liturgii to nie błogosławieństwo, a właśnie wspólne rozważanie tekstu ujętego w pieśni. Jako organistę często spotyka mnie przykrość widząc, że na zakończenie Mszy św. akompaniując śpiewowi wiernych bardzo duża część osób wychodzi z kościoła zupełnie nie przejmując się tym, że pieśń wykonywana przez wszystkich trwa. Być może mają inne pilniejsze sprawy, do których nie chę wnikać. Jedyna rzecz, która nasuwa mi się w tych momentach, to łacińska inskrypcja, którą zobaczyłem u klarysek w Starym Sączu: “Tu qui missam audis et in fine recedis nulla tibi merces datua quoniam in fines probatur” co tłumaczyć można – Ty, który Mszy słuchasz (uczestniczysz) a przed końcem wychodzisz tobie żadna zapłata nie będzie dana, ponieważ na koniec nagroda pisana.
Nasz Zbawiciel podczas Ostatniej Wieczerzy, tej nocy, kiedy został wydany, ustanowił eucharystyczną ofiarę Ciała i swojej Krwi. Wziął wtedy chleb i kielich, a uczyniwszy dzięki Ojcu – dawał swoim uczniom. I dziś, jako uczniowie Chrystusa, który jest z nami w osobie kapłana, sprawujemy tę pamiątkę, aby mogła byś obecna w nas ofiara krzyża. Pokarm życia, jakim jest Ciało naszego Zbawiciela daje nam duchową siłę do pokonywania codzienności. Ta uczta, dla niektórych codzienna, dla innych coniedzielna zajmuje ważne miejsce w życiu chrześcijanina. Aby jednak Msza św. mogła wiele znaczyć w życiu człowieka i je kształtować musi być odpowiednio przeżywana. Można zwrócić uwagę na wspólny śpiew wszystkich zgromadzonych, na odpowiedzi kapłana, które również do nas należą, przyjmowaniu właściwej postawy ciała, wyrażaniu jedności. To wszystko przygotowanie zewnętrzne. Mając na myśli odpowiednie przeżywanie Mszy św. mam na myśli również aspekt wewnętrzny. Każdy z nas uczy się przeżywać Eucharystię, będąc dzieckiem przygotowującym się do I Komunii Św., kandytatem do przyjęcia Darów Ducha Świętego, czy chociażby rodzicem, który wzmacnia swoją wiarę ucząc jej swoje dzieci. Udział wewnętrzny w Liturgii jest znacznie trudniejszy, potrzeba czasu i przede wszystkim chęci by się go nauczyć. A czego konkretnie? Udziałem tym jest przede wszystkim skupiona postawa i umiejętność zostawienia wszystkich swoich codziennych spraw za drzwiami, a skupienie się tylko na Chrystusie, zwierzając się z problemów, dzieląc się radością. To odkrycie przynależności do wielkiej rodziny wierzących w Chrystusa. Umiejętność modlitwy, gotowość uważnego Słuchania Słowa Bożego. Gotowością na wewnętrzną przemianę to także ofiarne życie dla Pana Boga i bliźniego. To właśnie nasze duchowe uzdrowienie. Kiedy zbliżamy się do ołtarza mówimy przecież: “Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Jest to z pewnością modlitwa ufności w moc Jezusa Chrystusa, zdolną zaspokoić nasze potrzeby fizyczne, emocjonalne i duchowe. Jeżeli rzeczywiście wierzymy, że Jezus jest obecny w konsekrowanym chlebie, to przyjmując w siebie Jego Ciało możemy oczekiwać uzdrowienia. Jak to wygląda w naszym życiu? Odpowiedź zostawiam sobie i wszystkim czytającym.
Jak mówiliśmy Msza św. składa się z kilku części – Obrzędy Wstępne, Liturgia Słowa, i dziś omawiana Liturgia Eucharystyczna. W Ogólnym Wprowadzeniu do Mszału Rzymskiego czytamy: W czasie Ostatniej Wieczerzy Chrystus ustanowił ofiarę i ucztę paschalną, w której ofiara krzyża stale uobecnia się w Kościele, ilekroć kapłan reprezentujący Chrystusa Pana czyni to samo, co sam Pan uczynił i co polecił uczniom czynić na swoją pamiątkę. Pamiętamy doskonale słowa Chrystusa, który podczas wieczerzy z Apostołami wziął chleb i kielich z winem, złożył dzięki Bogu i połamawszy podał swoim uczniom. Dlatego jeśli ogólnie przyjrzymy się Liturgii Eucharystycznej możemy zauważyć, że Kościół całą celebrację ułożył z części odpowiadającym czynnościom i słowom samego Chrystusa. Podczas przygotowania darów przynosi się do ołtarza chleb i wino, czyli te elementy, które Chrystus wziął w Swoje ręce. Kapłan, który celebruje Mszę św. odmawia ustalone formuły, prosząc m.in. o przyjęcie tych darów, które składamy na ołtarzu. Naszym materialnym darem jest tzw. kolekta, którą w tym momencie się zbiera, przeznaczając ją na utrzymanie danego kościoła, wspólnoty, pomoc innym. Zazwyczaj wcześniej informuje się wiernych na jaki cel kolekta będzie przeznaczona. Podczas uroczystej Mszy św. z kadzidłem okadza się kapłana oraz wiernych (w tym momencie wstajemy). Woń kadzidła unosi się w górę tak, jak nasze modlitwy, jesteśmy godnymi tych świętych sakramentów. Podczas tego obrzędu śpiewa się odpowiednią pieśń, nierzadko nawiązując do usłyszanej Liturgii Słowa. Można w tym miejscu wykonać odpowiedni, kontemplacyjny utwór. Następnie Modlitwa nad darami kończy obrzęd, a rozpoczyna się Modlitwa Eucharystyczna, podczas której składa się Bogu dziękczynienie (tak, jak uczynił to Chrystus) za całe dzieło zbawienia, a złożone dary stają się Ciałem i Krwią Chrystusa.
Dziękczynienie to widać w tzw. prefacji, którą kapłan śpiewa. Przysłuchajmy się jej bliżej podczas Mszy św. Śpiew Sanctus (Święty) wyraża świętość i wielkość Boga, łącząc się z mocami niebios. Potem najważniejsza część Liturgii: przeistoczenie. Istota chleba i wina to odtąd Ciało i Krew Zbawiciela. Kolejną okazją do wyznania wiary, jest jedna z czterech aklamacji po przeistoczeniu, po której kapłan recytuje dalszą część Modliwy Eucharystycznej. Słowem Amen!, które śpiewamy na zakończenie tej Modlitwy potwierdzamy wszystko to, co dotąd przeżyliśmy, także jest to ten moment, w którym po raz kolejny wyznajemy wiarę, że Chrystus obecny jest na ołtarzu w Ciele i w Swojej Krwi. Śpiew Amen, by zaznaczyć jego ważną funkcję, można śpiewać więcej niż tylko jeden raz. Modlitwą Pańską (Ojcze nasz) rozpoczynają się obrzędy komunii. Błagamy o odpuszczenie grzechów oraz prosimy o chleb powszedni, chrześcijanom kojarzący się także z Chlebem eucharystycznym, zupełnie tak jak tłumy w Kafarnaum prosiły Jezusa: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Następuje modlitwa o pokój, a także możliwość przekazania sobie wzajemnie tego pokoju w znaku np. uściśnięcia dłoni. Okazujemy sobie w ten sposób braterską miłość oraz wyrażamy naszą jedność w dążeniu do zbawienia. Podczas gdy kapłan łamie eucharystyczny Chleb śpiewa się Agnus Dei (Baranku Boży), w którym prosimy Zbawiciela, Baranka Bożego
o zmiłowanie a także o pokój. Następuje komunia św. podczas której towarzyszy nam śpiew, odpowiadający antyfonie. Istnieje możliwość rozpoczęcia komunii św. utworem muzycznym, jednak w takim przypadku kapłan powien tę antyfonę odczytać. Po komunii św. następuje dziękczynienie, najczęściej pieśnią lub chwilą milczenia. Dziękujemy w ten sposób za możliwość przystąpienia do Stołu Pańskiego. Modlitwą po komunii św, którą śpiewa kapłan kończy się Liturgia Eucharystyczna.
Po obrzędach wstępnych, których szczegóły poznaliśmy tydzień temu następuje moment, w którym sztuka słuchania wychodzi na pierwszy plan. Tutaj ważne jest uniknięcie jakiegokolwiek pośpiechu, który utrudniałby medytację. Główną częścią Liturgii Słowa stanowią czytania z Pisma Świętego oraz wykonywane śpiewy. Klamrą zespalającą owe Słowo jest homilia, która wyjaśnia nam to, co usłyszeliśmy. Jak czytamy w “Ogólnym wprowadzeniu do Mszału rzymskiego”: W czytaniach bowiem, które homilia wyjaśnia, Bóg przemawia do swego ludu, ujawnia misterium odkupienia i zbawienia oraz dostarcza wiernym duchowego pokarmu: sam Chrystus przez Swoje słowo jest obecny pośród wiernych. Istotnie, słowa “Gdzie dwaj lub trzej zgromadzeni są w Imię Moje, tam Ja jestem pośród nich” odgrywają w tym momencie niesamowitą rolę.
Medytacja nad Słowem Bożym to kolejno pierwsze czytanie (zazwyczaj ze Starego Testamentu), psalm responsoryjny, drugie czytanie (z Nowego Testamentu, w niedzielę i święta), aklamacja przed czytaniem Ewangelii oraz sama Ewangelia. Po niej wzynajemy wiarę (w niedzielę lub inne święto) oraz zanosimy nasze modlitwy i prośby do Boga w modlitwie powszechnej (inaczej modlitwie wiernych).
Czytania najpierw ze Starego, potem z Nowego Testamentu to nie co innego, jak ujawnienie jedności obu Testamentów i dziejów zbawienia. Odczytuje się je, jak zresztą wszystkie części Liturgii Słowa z ambony, inaczej powiedzielibyśmy Stołu Słowa Bożego. Wyjątkiem może być tutaj psalm, o którym osobiście uważam, że jeśli ma być wykonywany byle jak i pośpiesznie, dodatkowo monotonnie poprzez te same melodie refrenów, to lepiej, by jednak był śpiewany z innego miejsca i przez osobę, która zadba o ty, żeby uniknąć, jak wspomniałem na początku, sytuacji niesprzyjającej mydytacji.
Przed wykonaniem śpiewu przed Ewangelią, tuż po drugim czytaniu, dwa razy w ciągu roku śpiewa się sekwencje. W Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego jest to Sekwencja Wielkanocna, natomiast w Niedzielę Zesłania Ducha Świętego jest to Sekwencja właśnie do Ducha Świętego. Jest to pozostałość po łacińskich śpiewach, które śpiewali nasi przodkowie, umieszczone niegdyś w mszale w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Sekwencje mają wymiar wprowadzający do Ewangelii, są takim muzycznym komentarzem, dlatego podczas ich śpiewania siedzimy. Można je śpiewać przez całą oktawę danego święta.
Śpiew “Alleluja” przed Ewangelią nazywam takim “małym wyznaniem wiary”, dlatego, że to radosne słowo Alleluja kojarzy mi się ze zmartwychwstaniem Chrystusa, dlatego śpiewajmy je naprawdę z wiarą i ufnością, że my kiedyś przecież też zmartwychwstaniemy. Tutaj warto zaznaczyć, że tego śpiewu nie słyszymy zawsze. Mówiliśmy o tym w zeszłym tygodniu, jeśli chodzi o brak hymnu Chwała na wysokości Bogu w Adwencie. W Wielkim Poście nie dość, że również nie śpiewamy tego hymnu, to także nie wykonujemy tego radosnego okrzyku Alleluja! Dzięki temu Liturgia ma niesamowity, można powiedzieć “ogołocony” charakter, po to by w Wigilię Paschalną uroczyście to Alleluja wyśpiewać. Na pewno wspomnę o tym za kilkanaście tygodni, gdy będziemy przeżywać Wielki Post.
Podczas uroczystej Mszy św. Ewangelię odczytuje się nie z lekcjonarza, a z Ewangeliarza, który dodatkowo okadza się, a z udziałem biskupa, który trzyma go w rękach, błogosławi się nim wiernych.
Następuje homilia, a odpowiedzią nas wszystkich na to, co przed chwilą słyszeliśmy jest Wyznanie wiary. W Niedzielę Bożego Narodzenia oraz Uroczystość Zwiastowania Pańskiego podczas odmawiania Credo klękamy na słowa: I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy. Oddajemy w ten sposób oddajemy szacunek dla Tajemnicy Wcielenia. Liturgię Słowa zamyka moment, w którym wszyscy wierni zanoszą prośby do Pana Boga. Po zakończeniu wszyscy siadają, a w tym czasie przygotowuje się dary na ołtarzu, gdyż następuje Liturgia Eucharystyczna, o której napiszę za tydzień. Błogosławionej niedzieli.
Maciej Leśniak
Omówiliśmy już na czym polega i czym jest śpiew liturgiczny oraz muzyka, która towarzyszy, czy wręcz jest częścią liturgii. Teraz przyjrzymy się poszczególnym momentom w trakcie liturgii, podczas których właśnie śpiew i muzyka mają duże znaczenie.
Obrzędy wstępne. Po zgromadzeniu się wszystkich wiernych kapłan udaje się do ołtarza wraz z usługującymi. Przy uroczystej procesji wejścia rozbrzmiewa preludium organowe bądź inny utwór. Kiedy procesja dojdzie już do ołtarza intonuje się śpiew na wejście, odpowiadający antyfonie. Śpiew ten, jak mówiliśmy oprócz tego, że rozpoczyna celebrację umacnia jedność zgromadzonych, wprowadzając ich umysły w przeżywanie Mszy św.
Po pozdrowieniu wiernych oraz uświadomieniu im obecności Pana, poprzez odpowiedź: “Pan z wami - I z Duchem twoim” oraz krótkim wprowadzeniu do liturgii rozpoczyna się tzw. Akt Pokuty, na który składa się śpiew Panie zmiłuj się nad nami (Kyrie eleison). Wykonują go zazwyczaj wszyscy, ponieważ wszyscy błagamy o Boże miłosierdzie nad nami I oddajemy cześć Bogu. Mogą zostać również wyrecytowane przez kapłana odpowiednie teksty przygotowane wcześniej i odpowiednio zatwierdzone. Akt Pokuty może zostać zastąpiony, np. w okresie Wielkanocnym błogosławieństwem wody i pokropieniu nią wiernych (tzw. Asperges).
Po tych czynnościach, w niedzielę i święta następuje odśpiewanie uroczystego starochrześcijańskiego hymnu “Chwała na wysokości Bogu”, w którym jako Kościół zgromadzony w Duchu Świętym oddajemy cześć Bogu Ojcu i Barankowi. Mogliśmy zauważyć, że w minionym okresie Adwentu, a także w okresie Wielkiego Postu nie śpiewamy tego hymnu. Dzieje się tak z bardzo prostego powodu. Jak wiemy, zawsze w 5 niedzielę Wielkiego Postu zakrywamy płótnem wszystkie krzyże umieszczone w kościele, dając nam do zrozumienia, żebyśmy jeszcze bardziej zauważyli Chrystusa i jeszcze bardziej zagłębili się w Jego Tajemnicę. Nie inaczej jest w przypadku hymnu. Na okres Wielkiego Postu i Adwentu po prostu się go nie wykonuje, po to, byśmy tak naprawdę zauważyli o czym mówi ten hymn: “(…) Tylko Tyś Najwyższy, Tylko Tyś jest Panem, Jezu Chryste, w chwale Boga Ojca!”. Dlatego po krótkiej “przerwie” w jego wykonywaniu uroczyście brzmi w Wigilię Wielkiej Nocy oraz na Boże Narodzenie.
Obrzędy wstępne kończy tzw. Kolekta, do której wzywa kapłan, a w chwili milczenia, w obliczu Boga możemy wyrazić w sercu swoje tęsknoty i pragnienia, po to, by z nadzieją odpowiedzieć Amen!
Następuje Liturgia Słowa, czas w którym otwierają się nasze uszy. Omówimy ją za tydzień.
Mówiliśmy o śpiewie – jak ważną pełni rolę we wspólnocie, buduje więź, przyczynia się do jedności i poczucia wzajemnego „Bożego Języka”, którym my chrześcijanie mówimy od pokoleń.
Powiedzieliśmy jak ten śpiew dobrać, biorąc pod uwagę antyfony przypisane w Mszale czy Liturgię Słowa. Jednak trzeba powiedzieć również o tym, że jest jeszcze jedna rzecz, która zespala razem słowo które wypowiadamy śpiewając – jest to muzyka. Oczywiście sam śpiew jest także muzyką, ale nie byłoby go, gdyby nie organy. To one wznoszą nasze umysły do Boga, rozbudzają duszę a także są odpowiedzialnym narzędziem do prowadzenia śpiewu, wyznaczając tempo i odpowiednią tonację. Jak słusznie ktoś kiedyś zwrócił uwagę, że organy są tak potężnym narzędziem, że podczas liturgii można nimi zdziałać dużo dobrego jak i zaszkodzić. Dlatego tak wiele zależy od organisty, od jego poziomu wiedzy muzycznej a przede wszystkim liturgicznej, w którym momencie Mszy św. może doniosłym forte pokazać chwałę Boga, a kiedy delikatnym piano rozbudzić serce do refleksji. Innymi słowy – muzyka ma nam pomagać, a nie przeszkadzać.
W Kościele jest tak od XII w. kiedy to papież Witalian zatwierdził odpowiednim dokumentem rolę organów w Liturgii pozostają one właściwym instrumentem do akompaniowania i wzbogacania nabożeństw. Niestety, dziś możemy zaobserwować coraz częste wyparcie tej muzyki, obecnej od tylu wieków, przez instrumenty oraz repertuar nie kojarzący się nam z sacrum, ale z profanum. Aczkolwiek do przyjęcia jest delikatne brzmienie gitary, i tu z podkreśleniem roli akompaniującej, jednakże ostry dźwięk perkusji czy instrumentów elektrycznych powoduje zaburzenie pewnej harmonii, dzięki której człowiek w kościele powinien poczuć coś, czego z całą pewnością nie spotka poza nim. Ma doświadczyć czegoś innego, niedostępnego na co dzień. Dlatego jest to tak ważne, by za muzykę w kościele i w danej parafii podczas Mszy Św. i nabożeństw odpowiedzialne były kompetentne osoby, które „czują” Liturgię i potrafią tak dobrać śpiewy i zaaranżować to muzycznie, by to, z czym spotykamy się poza sferą sacrum nie oparło się temu czego doświadczamy w Kościele oraz by właśnie to sacrum miało zdecydowaną przewagę nad tym co zewnętrzne. Mój profesor z którym mam zajęcia nauki gry na organach powiedział mi kiedyś, że praca organisty, jego zaangażowanie i modlitwa podczas grania na organach ma sens tylko wtedy, kiedy po skończonym nabożeństwie znajdzie się chociaż jedna osoba, która w czasie Liturgii doświadczyła czegoś niezwykłego, właśnie za pomocą muzyki.
Serdecznie proszę czytających, o modlitwę za wszystkie osoby, które odpowiedzialne są w naszej parafii za śpiew i muzykę – byśmy nigdy nie zatracili ducha Liturgii i pomagali Wam się modlić.
Już od najdawniejszych wieków śpiew odgrywał znaczącą rolę. Towarzyszył obrzędom, był i nadal jest nieodłącznym elementem kultury (teatr, opera), wzmacniał więzi międzyludzkie oraz wywoływał emocje. W chrześcijaństwie śpiew ugruntował się już w pierwszych wiekach, dowody ku temu daje Pismo Święte. Św. Paweł w Liście do Kolosan zachęca, abyśmy z wszelką mądrością nauczali i napominali samych siebie poprzez hymny, psalmy, pieśni pełne ducha, by pod wpływem Bożej łaski śpiewać Bogu w naszych sercach (Kol 3, 16). Właśnie poprzez ten śpiew przybliżamy się do Boga.
Istnieje piękne przekonanie, że śpiew jest przedłużeniem mowy. To, czego nie zdołamy powiedzieć, mówi, a właściwie śpiewa nasza dusza. To obrazuje jak wielką wartość ma nasz śpiew podczas liturgii mszy świętej. Jak to wygląda w praktyce? Jako człowiek odpowiedzialny za śpiew w naszym kościele parafialnym muszę jasno powiedzieć – różnie. Są osoby, dla których śpiew jest czymś normalnym, chętnie się w niego angażują. Osoby te mają świadomość, że poprzez to także uczestniczą w Mszy św.
Niestety większość wiernych traktuje śpiew, a nawet samą modlitwę na Mszy św. bardzo pobieżnie.
Jako organista powinienem być pewną pomocą w wykonywaniu śpiewu, bo mam świadomość, że dzięki mnie ludzie także się modlą. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy daję z siebie wszystko, a niektórzy przychodzą na chór kościoła, siadają na widoku organisty i przez całą mszę św. nie potrafią otworzyć ust?
Przecież znają teksty tych modlitw, od dzieciństwa są z nimi związani, mimo to traktują liturgię jak teatr – wstaję, siadam i milczeniem przeszkadzam innym. Chciałbym zaapelować – przeżywajmy te Święte Tajemnice świadomie! A co to znaczy? A no to, że poprzez moje zaangażowanie w przeżycie tego czasu angażuje się moje serce i dusza, wszystko to przybliża nas do tronu łaski Bożego miłosierdzia. Mimo, że ktoś uważa, że nie potrafi śpiewać, nie zna się na tym, śpiew to dla niego pojęcie obce – prawdą będzie stwierdzenie, że jeśli w 100% się w to zaangażuje i świadomie będzie śpiewać, odkryje bogactwo tekstów pieśni oraz spróbuje na ten moment oderwać się od rzeczywistości, by przeżyć coś niesamowitego – odnajdzie prawdziwą wartość Eucharystii, czego sobie i czytającym serdecznie życzę.
W jaki sposób dobiera się śpiewy podczas Liturgii?
Jak już podkreślałem na początku śpiew wszystkich wiernych to ważna czynność podczas Mszy św. niejako zespalająca całą celebrację i śpiewających, buduje on więź, powoduje odczucie bycia wspólnotą parafialną, poczucie, że mamy wspólny język, dzięki któremu możemy w tym jednym miejscu po prostu być razem i chwalić naszego Pana. Zachęcam, by zrobić doświadczenie: podczas wspólnego śpiewu pomyślmy o tym, że wszyscy moi bracia i siostry, którzy znajdują się obok mnie są tutaj z tego samego powodu co ja. Gromadząc się modlimy się, śpiewamy, kierujemy nasze myśli w tym momencie tylko w jedną stronę, gdzie znajduje się On – Źródło naszego życia. Zapewniam, że „obudzenie” w sobie takiej reakcji spowoduje spojrzenie na to z trochę innego punktu widzenia.
Przez kilkanaście ubiegłych wieków, począwszy od przełomu III i IV w. n. e. ową wspólnotową więź nasi przodkowie mogli poczuć jeszcze bardziej, mając świadomość, że chrześcijanie całej Europy modlili się w języku łacińskim. Ten język, jak i zresztą śpiew z nim związany (chorał gregoriański) do dziś pozostaje rzeczą własną Kościoła. Dlatego ważne jest, aby takie śpiewy w tym języku również i dziś wykonywać.
Kierując się tymi spostrzeżeniami człowiek odpowiedzialny za muzykę i śpiew w Kościele musi uwzględnić parę czynników. Przede wszystkim są to antyfony, czyli krótkie urywki z Księgi Psalmów, które występują w Mszale. Na każdą niedzielę oraz dzień powszedni Mszał Rzymski przewiduje inne antyfony, zawsze na wejście oraz na komunię. Nie ma tutaj żadnego wyjątku - antyfona lub pieśń jej odpowiadająca zawsze wprowadza nas w przeżywanie Misterium jak i pomaga zebrać myśli podczas przyjmowania Ciała Pańskiego. Nawet jeśli po zakończeniu okresu bożonarodzeniowego istnieje w Polsce piękny zwyczaj śpiewania kolęd do 2 lutego (Święto Ofiarowania Pańskiego), to nie zwalnia to osoby odpowiedzialnej za dobór śpiewów z dobrania odpowiedniej pieśni, zarówno na wejście jak i komunię. Dlatego śpiew kolędy w tych dwóch miejscach podczas Mszy św. jest nieuzasadnione, ze względu na treść okresu zwykłego, który przecież po Niedzieli Chrztu Pańskiego następuje, a jego charakter bynajmniej nie nosi cech Bożego Narodzenia.
Kolejną wskazówką przy doborze pieśni jest Liturgia Słowa, codziennie inna i na swój sposób wyjątkowa. Czytania, psalm responsoryjny, śpiew przed Ewangelią oraz sama Ewangelia niosą w sobie mnóstwo treści, które również trzeba uwzględnić przy doborze śpiewów. Wreszcie trzecią wytyczną jest kolekta (modlitwa tuż przed Liturgią Słowa), modlitwa nad darami (tuż po pieśni śpiewanej podczas przygotowania darów) oraz modlitwa po komunii. Jeśli przysłuchamy się uważnie teksty antyfon, modlitw i Liturgii Słowa tworzą jedną całość, dlatego trzeba uwzględnić to w śpiewach.
Tym samym odpowiadam na pytanie, że organista nie gra pieśni ot tak sobie, jak mu się podoba. Musi z Liturgii „wyciągnąć” to co stanowi istotę Eucharystii i zawrzeć to w pieśniach.
Odpowiadam na kolejne pytanie: Organista nie śpiewa do mikrofonu po to, by ludzi wyręczyć. Gdyby tak było, wszystko to, o czym przed chwilą napisałem to nonsens. Organista prowadzi śpiew, przede wszystkim instrumentem, jakim są organy, jednocześnie akompaniując temu śpiewowi. Jego śpiew do mikrofonu jest tylko pewnym dodatkiem, który pomaga wiernym.
Gdyby pojawiły się pytania dot. omawianego tematu – proszę śmiało je zadawać. Z miłą chęcią odpowiem publikując je w kolejnym wydaniu.